niedziela, 6 lutego 2011

110206

Któregoś razu jadąc jednym z supernowoczesnych pociągów lidera światowego rynku transportowego PKP usłyszałem interesującą rozmowę dwóch maturzystek. Rozmowa dotyczyła jak to zwykle bywa w takich wypadkach samej matury i dalszych planów. Po krótkim omówieniu zdawanych przedmiotów, które były ściśle humanistyczne przeszły do tematu wyboru kierunku studiów. Ku mojemu zaskoczeniu jedynym wyznacznikiem było: „studia muszą być ciekawe”, „musi to być coś fajnego”… A następnie padły przykłady: zarządzenie, politologia, europeistyka, psychologia, socjologia, stosunki międzynarodowe…

Nie mam zamiaru krytykować wymienionych kierunków jako takich, bo spełniają swoją funkcję, a ich absolwenci mają swoją rolę w społeczeństwie i z pewnością są w nim potrzebni. Problem polega na tym, że jest ich po prostu za dużo… Moim zdaniem główną przyczyną takiego stanu rzeczy jest przede wszystkim brak znajomości dostępnych kierunków studiów i tego co się na nich (i po nich) robi. W dalszej kolejności wymieniłbym zwyczajne niepowodzenie – nie udało się dostać na marketing i zarządzanie to idziemy na socjologię oraz brak znajomości rynku pracy - owszem, dobry menadżer zarabia sporo, ale szczególnie w mniejszych miastach zapotrzebowanie na takich ludzi jest znikome.

Dochodzi to tego oferta uczelni niepublicznych, które oferują studia dla tych, którym się nie udało przejść rekrutacji albo zwyczajnie kuszą egzotycznymi i ciekawym kierunkami. Na plakatach widnieją: zarządzanie zasobami ludzkimi, multimedia i reklama, turystyka i rekreacja… Ewentualnie bardziej kosmiczne: bezpieczeństwo wewnętrzne, psychologia w biznesie, zdrowie publiczne. Ich poziom poza tym pozostawia wiele do życzenia, no ale w końcu to jakieś studia, a magistrem trzeba zostać.

Relatywnie łatwo dostać się na nielubiane (szczególnie przez płeć piękną) kierunki ścisłe i inżynierskie. Wymagają one natomiast ciężkiej pracy w trakcie studiów co jest sporą barierą. Nie chodzi o to, że pozostałe kierunki są proste, łatwe i przyjemne, ale o to, że z powodu niebyt dużej ilości chętnych na jedno miejsce studia zaczynają ludzie, którzy zwyczajnie się do tego nie nadają. Inaczej się traktuje studia, na które udało się dostać mimo pięciu kandydatów na jedno miejsce, a inaczej te na które poszło się „z marszu”.

Efekt końcowy? Armia bezrobotnych magistrów, z których większość stanowią absolwenci kierunków uznawanych za humanistyczne czy innych zarządzaniów multimediamów z reklamów w biznesie publicznym. Przykre jest to, że są to osoby, które zapracowały sobie tak czy inaczej na wyższe wykształcenie, a oferta rynkowa dla nich jest praktycznie żadna. Często kończy się to wiecznym szukaniem pracy lub pracą na stanowisku wymagającym niższych (lub żadnych) kwalifikacji.

Jedyną rzeczą, którą w tym wypadku należy zmienić to sposób myślenia. Obecnie panuje mylne przekonanie, że aby osiągnąć coś w życiu trzeba mieć wyższe wykształcenie. Nieważne co się studiowało ważne, że jest się MaGazynieR. Tragikomicznym rezultatem jest zapotrzebowanie na wszelkiego rodzaju techników i rzemieślników uzupełniane osobami niekompetentnymi, nieodpowiedzialnymi i nieprzygotowanymi w żaden sposób do zawodu. Innymi słowy – na kasie w supermarkecie jest raczej inteligentny magister, a elektryk nie wie, który kabel jest od czego.

6 komentarzy:

  1. Problem rzeszy bezrobotnych magistrów nie wynika wcale z marnej oferty edukacyjnej (choć ta też jest taka, ale to wina nie tylko rządów itp, ale też i samych uczelni, które coraz mniej patrzą na dobro studentów), ale z dewaluacji mgr. Jak dla mnie związane jest to głównie z przekonaniem które panuje chyba nawet do tej pory (a które sięga czasów, gdy chodziłem do liceum), a mianowicie iż bez studiów nie ma się szansy na jakąkolwiek pracę.
    Niestety, efekt tego taki, że ludzie z mgr podejmują się często podobnych prac, jak ludzie tylko z maturą (czy nawet bez niej).

    Druga rzecz to, o czym już wspomniałeś, brak świadomości ludzi na temat studiów. Jak wiele razy już wspominałem, gdybym wiedział jak to wygląda, to pewnie wylądowałbym na polibudzie. A tak poddałem się jeszcze w 2 klasie i wybrałem zupełnie inną przyszłość. I choć nie żałuję swoich studiów licencjackich, to magisterkę uważam za stratę czasu. Równie dobrze mógłbym studiować coś innego, czego niestety nie zrobiłem. Na szczęście myślę o naprawie tego błędu... Zobaczymy, czy mi się to uda.

    OdpowiedzUsuń
  2. "[...] ale z dewaluacji mgr. Jak dla mnie związane jest to głównie z przekonaniem [...] iż bez studiów nie ma się szansy na jakąkolwiek pracę."

    Napisałem o tym w ostatnim akapicie =)

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak :] Czytałem na szybko i są tego efekty :p

    OdpowiedzUsuń
  4. interdyscyplinarność też niby taka dobra i pożądana, a sprowadza się do tego samego co wyżej

    OdpowiedzUsuń
  5. Interdyscyplinarność musi mieć jakiś sens. Jeśli jest podyktowana faktyczną potrzebą to nie sprowadza się to tego co wyżej.

    OdpowiedzUsuń
  6. tzn mi chodzi o to, ze mgr nie musi byc kontynuacja licencj, i tak np jestem na studiach ekonomicznych, gdzie z ekonomia nie mialam nigdy do czynienia i nie mam podstaw ;P

    OdpowiedzUsuń