Miało być o czymś zupełnie innym, ale tak wyszło, że będzie o muzyce. Urzekł mnie bowiem album jednoosobowego projektu muzycznego Burzum o tytule „Belus”. Uczciwie ostrzegam, że jest to w zasadzie black metal. Uczciwie też dodam, że to rodzaj black metalu mający wiele wspólnego z ambientem – jest oparty na atmosferze i kilku prostych dźwiękach. Ale do rzeczy.
Trochę faktów o człowieku, który to stworzył. Varg Vikernes to jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci w historii black metalu. Został skazany na 21 lat więzienia za zabicie człowieka (Euronymusa – kumpla z zespołu Mayhem) oraz za spalenie trzech kościołów. Poza tym jest rasistą i ma matkę aktywnie działającą w bojówkach nazistowskich w Norwegii. On sam po 16 latach spędzonych w więzieniu twierdzi, że jest kim innym. Dalej jest rasistą itp. ale przynajmniej wyzbył się nienawiści do wszystkiego i wszystkich. Przynajmniej takie wrażenie mam po wysłuchaniu jego najnowszego albumu, porównując go do wszystkich poprzednich dokonań muzycznych tego pana.
Belus, bo taki jest tytuł albumu, to norweski bóg światła i piękna, nazywany też Baldurem (tak, tym Baldurem), Baldrem, Belanusem czy…. Apollo, ale to w innej kulturze. Ów Baldur jako uosobienie piękna i światła nie miał lekkiego życia. W zasadzie może i miał lekkie życie, ale krótkie. W krainie bogów, Asgardzie, wszyscy go kochali, ale wciąż nękały go sny o śmierci. Zaniepokojona matka, Frigg, chcąc temu zapobiec nakazała wszystkiemu co istnieje przysiąc, że nie skrzywdzi Baldura. Przeoczyła jednak jemiołę. Podstępny Loki wykorzystał to i gdy Bladur udowadniał swoją nieśmiertelność podrzucił jego bratu, Hodurowi, oszczep wykonany z jemioły. Biedny Hodur zabił Baldura, za co z resztą został stracony. Co ciekawe po Ragnaroku Baldur i Hodur mają rządzić światem, który w przeciwieństwie do naszego będzie przepełniony dobrem i pięknem. Co jeszcze ciekawsze Wikipedia na hasło Belus odpowiada: Ba’al (Min. Biblia), Marduk (Babilon), Belus (Egipt), Belus (Asyria), Belanus (Anglia, Celtowie). Słowem – Apollo miał wiele wcieleń.
Przejdźmy jednak do rzeczy, czyli do muzyki. Pierwszy utwór, będący wstępem do płyty zwie się Leukes Rankespill (knowania Lokiego). Jest to jeden powtarzający się dźwięk przypominający uderzania jakiejś piłeczki czy szklanego przedmiotu o stół. Dokładnie tak, jakby ktoś myślał intensywnie i nieświadomie bawił się jakimś przedmiotem. Atmosfera zostaje podtrzymana, ale utwór „Belus’ Doed” (śmierć Baldura) już wprowadza gitarę i szczątkową perkusję. Jest to przeróbka utworu o prawie tym samym tytule z płyty „Daudi Balrds” (lub „Baldrs Doed”), którą Vikernes nagrał w więzieniu (jest to ambient grany tylko na syntezatorze, bez wokalu – bardzo fajna płyta). Wokal brzmi jakby pochodził z sąsiedniego pomieszczenia, gitara jest monotonna, perkusja szczątkowa. Całość tworzy coś niesamowicie klimatycznego i wspaniałego w swej prostocie. Nigdy nie myślałem, że język norweski nadaje się do jakiejkolwiek formy sztuki. Na szczęście nie jest aż tak strasznie nudno jakby się mogło wydawać. Motywy muzyczne się powtarzają, ale razem z wokalem, recytowanymi tekstami i dobijająco monotonną perkusją sprawiają, że można poczuć tragizm śmierci Baldura.
Trzeci utwór, „Glemselens Elv” (rzeka zapomnienia, Leta z greckiej mitologii) to już podróż Baldura do zaświatów. Pojawia się gitara basowa, ale monotonia, spokój i rozżalenie pozostają. W tym utworze gitara i perkusja pokazują co potrafią (oczywiście w sensie tego typu muzyki), a śpiewane cicho i smutno wersy „Powrócę. Wrócę do domu. Gdy duchy zimy będą słabe, powrócę do domu” sprawiają, że czujemy to co Baldur udający się do krainy umarłych…
Gdzie ostro wchodzi kolejny utwór "Kaimadalthas' nedstigning" (zejście do Hel – piekła). Gitara jest połamana i przerażająca. Jej rytm prawie nie zgadza się z rytmem perkusji. Wokal jest wręcz nieprzyjemny i stłamszony. Co chwila jesteśmy bombardowani spokojnie recytowanym tekstem „Schodzę w głąb ciemności, gdzie wszystko jest martwe”. To chyba mój ulubiony utwór, a jednocześnie najbardziej wymowny ze wszystkich. Pewność i spokój z jakimi wypowiadany jest ww. tekst są wręcz niepokojące. W połowie utworu gitara zupełnie się zmienia, a jej nowe brzmienie uświadamia nam, że jesteśmy już na miejscu i żaden bunt tego nie zmieni…
Chyba, że nadejdzie Ragnarok – utwór Sverddans (taniec mieczy), to najcięższy i najbardziej agresywny kawałek na tej płycie. Walka trwa chociaż wynik jest z góry ustalony. Szybko lądujemy w „Keliohesten” (ucieczka z Hel?) gdzie wyraźnie czuć tempo i chęć przetrwania jaką musi czuć ktoś, kto wraca z piekła. W utworze czuć też nienawiść i złość, co wydaje się logicznym następstwem czasu spędzonego w piekle. Przedostatni utwór „Morgenroede” (Świt) to już koniec Ragnaroku. Z muzyki płynie spokój połączony z walką i trudem. Słońce znowu wstało i już mamy lato. Nie wiem jak udało się to osiągnąć za pomocą samej gitary, ale autentycznie czuje się krajobraz po bitwie i monotonię nowego dnia – co by się nie działo, nowy dzień i tak nastąpi...
Ostatnim utworem jest „Belus’ Tilbakekomst” (powrót Baldura), który jest w zasadzie jednym motywem powtarzanym przez dziewięć minut. Baldur powrócił, ale czy jego nowy świat będzie taki doskonały? Tło muzyczne jest bardzo spokojne i błogie, ale pierwszy plan to czysty niepokój.
Niewiadomo jak wygląda świat według wizji istoty doskonałej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz