Nerd - pochodzące z języka angielskiego negatywne określenie osoby pasjonującej się naukami ścisłymi, informatyką, grami komputerowymi od niedawna do jednych z pasji nerda zalicza się fantastykę jak i czytanie komiksów. Są nieprzystosowani do życia społecznego. Nie utrzymują stosunków towarzyskich i nie dbają o formę fizyczną. Jego bardziej uspołecznioną wersją jest geek. (Wikipedia)
Tak, tak – tym razem nieco o byciu nerdem/geekiem i o tym, że po pierwsze nie jest to ani takie proste ani takie dziwne jak kiedyś… na bazie własnych, subiektywnych doświadczeń…
Dawno, dawno temu, czyli mniej więcej w latach 90-tych bycie nerdem było bardzo proste. Wystarczyło czytać mało znane książki („Władca Pierścieni”, „Neuromancer”), oglądać filmy fantasy i science-fiction (jakiś „Willow”, jakiś „Blade Runner”), pasjonować się się „Gwiezdnymi Wojnami” czy „Star Trek’iem”, czytać trudne do zdobycia komiksy (tu „Batman” tam „Thorgal”), słuchać śmiesznej muzyki („Rhapsody”, „Blind Guardian”) no i obowiązkowo grać w gry komputerowe oraz papierowe RPG. Do tego najlepiej mieć okulary, ubierać się na czarno, mieć długie włosy i gadać z sobie podobnymi istotami o kolejnej wyprawie na smoka z mieczem świetlnym (czytelnik sam raczy zdecydować kto posiada miecz świetlny). Nerdów było mało, musieli wytrzymywać dziwne spojrzenia w sklepach następujące po pytaniu „Czy jest sikret serwis?” oraz pobłażliwe uśmieszki na twarzach znajomych kiedy podniecali się nowym dodatkiem do Dungeons & Dragons kserowanym już trzydzieści cztery razy i ledwie czytelnym. Ech to były czasy…
Oczywiście wszystkie te „dziwne” akcesoria pojawiały się konsekwentnie w sklepach i często wystarczyło dobrze się rozejrzeć żeby wypatrzyć jakiś komiks czy książkę. O osobnych działach w Empiku nikt nawet nie myślał. Prawdziwym rarytasem było zdobycie kasety VHS z ulubionym filmem czy anime. Innymi słowy – niby wszystko było, ale wymagało od nerda wysiłku i – UWAGA, UWAGA – socjalizowania się z innymi nerdami. Tu jakieś foum, tam jakieś bractwo internetowe czy inna grupa Anonimowych Aspołeczników. Nie wspomnę o wkurzonych za rachunki telefoniczne rodzicach (jeśli już się miało dostęp do Internetu). Ale nerdów było całkiem sporo. Może nie tylu co „skejtów” czy „kibiców”, ale jednak na tyle dużo żeby organizować sesje RPG, wspólne oglądanie filmów czy wreszcie konwenty. W końcu to nerdy – komputery i Internet mieli we krwi wyprzedzając swoich rówieśników w sieciowym rozwoju o jakieś 5 lat.
No i nerdom się udało – ich zainteresowania przerodziły się w konkretne firmy sprowadzające do naszego pięknego kraju różne dziwne rekwizyty i zakazaną literaturę („Och nie! W tej książce jest obraz szatańskiego smoka!”, „nie mamo, to tylko wiwerna”, „?!”). W końcu główne sieci handlowe zaczęły tworzyć działy poświęcone literaturze fantasy, komiksom i różnego rodzaju gadżetom dla rosnącej rzeszy nerdów. A potem przyszedł Peter Jackson i wszystko spie… rozpropagował Władcę Pierścieni wskrzeszając cały gatunek filmów fantasy popularny w latach 80-tych oraz zmieniając połowę nastolatków w pseudonerdów. Żyć nie umierać – nerdy dostały dziesiątki ekranizacji komiksów, gry i systemy RPG dostępne w każdym sklepie, książki i komiksy na wyciągnięcie ręki, internetowe szaleństwo stron, portali i sklepów z artykułami „niszowymi” – raj na ziemi.
Problem polega na tym, że odbiło się to negatywnie na samej nerdowskiej społeczności. Średni iloraz inteligencji spadł o połowę, a łączące większość maniaków bardzo przydatne zainteresowanie komputerami zmieniło się w siedzenie na YouTube lub granie w World of Warcraft. Nawet niegdyś trudno dostępne figurkowe systemy bitewne można kupić w zwykłych sklepach. Tak naprawdę zainteresowania, które kiedyś były domeną siedzących przed komputerem nastolatków w okularach stały się czymś powszechnym. Innymi słowy – bycie nerdem przestało być obciachowe i straciło swój pierwotny urok, a co gorsza brakuje prawdziwych pasjonatów, bo wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Środowisko straciło kreatywny impet, który miało przez jakieś 15 lat (pewnie więcej).
Zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę to ja dorosłem i to ja wypadłem z obiegu. Wiem, że nostalgicznie wspominam dawne czasy i z niejakim obrzydzeniem patrzę na skomercjalizowanie moich własnych, niegdyś dość niszowych zainteresowań. Niemniej jednak chyba nie odkryję Ameryki jeśli napiszę, że jeśli coś jest trudno dostępne i wymaga wysiłku to zajmują się tym ludzie, którym się po prostu chce. To właśnie ci „chcący i starający się” ludzie rozpowszechnili swoje zainteresowania i paradoksalnie doprowadzili do wyginięcia własnego gatunku.
Mam jednak szczerą nadzieję, że nerdy jednak nie wymarły i dalej alienują się od reszty społeczeństwa (prawdziwe perełki książkowe/growe/komiksowe/filmowe dalej są trudno dostępne) albo wyewoluowały do nadnerdów po cichu zbierając siły, aby powstać gdy przyjdzie czas i opanować wszechświat wraz najbliższymi okolicami.
PS. na obrazku Angry Video Game Nerd.
racja, co powszechnieje to traci swoj niezwykly urok. Od momentu pojawienia sie masy mang i albumow kolekcjonerskich japonskiego komiksu w empiku przestalam to czytac, bo nie nadazalam za tym co wychodzi (: Tak samo z anime. Od momentu rozpowszechnienia sie internetu, tych wszystkich emulow i rapidow stracilam rozeznanie. Tak jak piszesz, wszystko jest na wyciagniecie reki, masowka i konkurencja. Choc to tez cieszy, jak mialam jakies 6 lat ogladalam Gundama na video, potem nie mialam jak do niego wrocic a teraz mozna kupic cala serie filmow w emiku (:
OdpowiedzUsuń