Cywilizacja Śmierci. Takiego terminu użył Jan Paweł II w encyklikach „Veritatis Splendor” i „Evangelium Vitae” do opisania zachodniej kultury. Papieżowi chodziło o akceptację społeczną aborcji, eutanazji itp., a także szerzącą się pedofilię, pornografię i swobodę seksualną. Jak wiadomo Kościół wszystkie te rzeczy potępia jako sprzeciwiające się kultowi miłości i życia. Sam zbitek słów został użyty jako przeciwieństwo Cywilizacji Miłości – terminu wprowadzonego wcześniej przez papieża Pawła VI.
Nie mam zamiaru rozważać tego pojęcia w kategoriach wiary i moralności – zostawię to teologom i ludzkiemu sumieniu. Bardziej mnie interesuje samo wyrażenie – „Cywilizacja Śmierci”. Otóż ostatnio zauważyłem, że nasza (światowa) popkultura i nasza (polska i nie tylko) mentalność uwielbia śmierć. Nie chodzi tu o zabijanie oglądane na ekranach, czy przestępstwa popełniane na ulicach, ani nawet o kult zmarłych, ale o samo uwielbienie śmierci i zainteresowanie osobami zmarłymi.
Popkultura, czy w ogóle kultura, jest bardzo wybredna i kapryśna. Od zarania dziejów artyści umierali w biedzie zjadani przez choroby i robactwo tylko po to żeby ich dzieła sprzedawano teraz za grube miliony. Poza nielicznymi wyjątkami (np. Michał Anioł, Pablo Picasso) malarze byli wychwalani dopiero po śmierci. Dzieła Van Gogha były w jego epoce uważane za bohomazy, a obecnie ten sam Van Gogh to jeden z największych artystów. Nieco lepiej było z muzykami, ale też nie zawsze.
W dzisiejszych czasach jest jeszcze gorzej. Doceniamy kogoś, ten ktoś zdobywa jakąś popularność, następnie wszyscy o nim zapominają, a sam delikwent umiera na strzał w głowę. Najczęściej złoty. Pomijam współczucie dla kogoś kto się zaćpał na śmierć, bo to mało w tym momencie istotne. Istotniejsze jest, że w czasie między schyłkiem popularności, a śmiercią nikt nawet nie wspomniał o tym człowieku. Po śmierci natomiast okazuje się, że wszyscy go kochali. Weźmy Michael’a Jackson’a – dopiero jak umarł okazało się, że cały świat go uwielbia i wszyscy go słuchają. Podobnie Curt Cobain, Beksiński, Herbert. Media ogłaszają, że zmarł ktoś znany i okazuje się, że był powszechnie uwielbiany i wszyscy za nim rozpaczają. Śmierć stała się trendy.
W naszej mentalności mamy głęboko zakorzenione uwielbienie męczeńskiej śmierci. Po części załatwił nam to Jezus Chrystus na spółkę z Adamem Mickiewiczem i Juliuszem Słowackim, ponieważ cała Polska ma się za „mesjasza narodów”. Jesteśmy najświętsi ze wszystkich i nasze poświęcenie jest porównywane z męczeństwem Chrystusa. Gdy ktoś ważny dla kraju umiera staje się nieskazitelny. Najpierw były zniewagi i obelgi kierowane w stronę Jacka Kuronia, a potem okazało się, że wszyscy i tak go uwielbiali. Zwyczaj każe, że o zmarłych źle się nie mówi, ale zaprzeczanie pewnym faktom to chyba przesada. Nie mówię o Kuroniu bo na jego ocenę za wcześnie, ale spróbujcie powiedzieć coś o ciemnych sprawach w życiu Piłsudskiego…
Spójrzmy na śmierć Jana Pawła II. Wielki był to człowiek, ale przeważająca większość zdała sobie z tego sprawę dopiero po jego śmierci. Domagali się dni wolnych od pracy z powodu żałoby i rozpaczy. Nikt nie zauważył, że w myśl słów samego zmarłego praca to najwyższa wartość i tylko pracą i wiarą można coś osiągnąć. My jak widać wolimy wiarę, bo pracować się nie chce. Zresztą wiara najczęściej objawia się rozsyłaniem „[*]” i „Pamiętaj! Dzisiaj jest rocznica śmierci papieża – na znak, że cię to obchodzi nie jedz kartofli i wytatuuj sobie ten tekst na dupie”.
Ludzka śmierć stała się towarem, który można reklamować i na którym można zarabiać. Gdzieś po drodze znika w ludziach gust muzyczny, estetyczny, literacki, wiara, zrozumienie i sam zmarły. Ważne jest żeby wysławiać śmierć danej osoby i ewentualnie jej okoliczności. Ważne żeby pokazać innym, że pamięta się o znanym zmarłym. Szczególnie kiedy jego śmierć jest aktualnie na top’ie.
Tia, zauważ jednak, że taki obraz masowej żałoby kreują media. Niestety, choćby nawet był fałszywy, to ciemna masa oglądając te wszystkie wiadomości przyłącza się do masowych lamentów za takim czy innym celebrytą. Śmierć JP2 to nieco inna sprawa, ale jakoś nie znam osobiście nikogo strasznie podnieconego śmiercią Michala Jacksona. Kiedyś też mnie denerwowało takie wmuszanie we mnie żałoby po takim czy innym celebrycie, czy za autokarem ludzi, których nie znałem. Problem znacznie zredukował się, gdy przestałem oglądać telewizję.
OdpowiedzUsuńRozwiązanie widzę jedno - wziąć się za kreowanie rzeczywistości na własną modłę poprzez wspieranie kontrrewolucyjnych mediów oraz wszelkiej maści zaangażowanie społeczne. Wyśmiewanym moherowym beretom idzie to całkiem nieźle - zamiast narzekać na rzeczywistość utrzymują medium, które działa zgodnie z ich wizją, zamiast narzekać na proboszcza zaczynają działać w radach parafialnych, zamiast biadolić o głodnych dzieciach w Afryce prowadzą jadłodajnię, zamiast fałszywie wzruszać się ofiarami terroryzmu, których nie widziały na oczy idą pomóc konkretnemu człowiekowi w hospicjium...
Można inaczej, wcale nie trzeba płynąć z prądem, nie trzeba się od razu bezmyślnie poddawać tej cywilizacji śmierci.
Telewizji nie widziałem od... hm... 2 miesięcy... Ująłeś dokładnie to co chciałem powiedzieć (a pewno mi się nie udało). Mianowicie, że to powszechne biadolenie za "celebrytami" jest sztuczne, wymuszone, wykreowane przez media. Jest produktem.
OdpowiedzUsuńCo do moherowych - owszem, tylko czemu robią to w myśl nierzadko błędnej ideologii? Nie mam na myśli Kościoła (za dobrze mnie znasz żeby tak pomyśleć +P). Ich problem polega na tym, że swoje życie narzucają innym uważając siebie za nieskazitelnych, Mówię o tych co krzyczą. Tych co sobie robią swoje po cichu jak to zwykle bywa pomijam, aczkolwiek gratuluję i nie mam nic do zarzucenia.
Nie wiem czy nawet te krzyczące mohery uważają się za nieskazitelne. Kiedyś też tak myślałem, ale tak jak mówiłem, telewizora nie dotykam od dłuższego czasu i wcale tego taki pewny teraz nie jestem. Za to w związku z tym, że trochę zmieniło się środowisko, w którym się obracam widzę na wlasne oczy właśnie to o czym napisałem dwa piętra wyżej - konkretne działania zamiast pitolenia.
OdpowiedzUsuńTemu, że krzyczą natomiast zaprzeczyć się żadną miarą nie da:) Słusznie czy nie - rzecz raczej ocenna. Osobiście z wieloma ich krzykami nie jestem skłonny się zgodzić, do innych krzyków na swój sposób sam się przyłączam. Osobiście jednak fascynuje mnie to, że poprzez te krzyki to towarzystwo jest w stanie kształtować rzeczywistość. Niestety nie całkiem mi to towarzystwo odpowiada, dlatego dokładam swoją cegiełkę do innego dzieła i cieszy mnie niezmiernie, że wraz z podobnie rozumującymi ludźmi powoli widzę efekty naszych wspólnych działań.
a ja pamiętam pochód fanów Jacksona przez Piotrkowską w Łodzi, jakiś miesiąc po jego śmierci ... dość duża masa przeszła torując ruch i irytując swoimi próbami piszczenia jak ś.p. Jackson ...
OdpowiedzUsuńpoza tym śmierc jednostki-celebryta jest przez nas odczuwana głębiej bo znaliśmy tak czy inaczej tą osobę a śmierć ludzi spowodowana wypadkiem autokaru, czy tsunami mniej nas przeraża bo dlanas to osoby bez imienia i nazwiska ... tylko liczby
poza tym te śmieszne i niepotrzebne żałoby narodowe to może zwrot ku slynnej dacie 2012? niby śmieszne ale wszyscy wszędzie o tym gadają, az pewnie sami się przyczynia do końca świata
W 2012 ma być Euro u nas - to bardzo dobry moment na koniec świata =D. Przynajmniej się zdążymy skompromitować =P
OdpowiedzUsuńNie no, generalnie nie mam nic przeciwko temu, żeby grupka fanów rozpaczała po śmierci swojego idola (tak długo jak nie toruje ruchu) - nie podoba mi się jeno to, że media pokazują na nich i mówią: "świat płacze po Michaelu Jacksonie".
OdpowiedzUsuńA co do 2012, to witki opadają. Ot skończy się kalendarz majów, rozpocznie się kalendarz czerwców, w czym problem?
Że jak się skończy kalendarz grudniów to już NA PEWNO będzie koniec świata =D
OdpowiedzUsuń