Pewnie każdy się ze mną zgodzi, że nałogowe palenie papierosów jest czymś szkodliwym i dla palącego i dla osób postronnych przebywających w jego otoczeniu. Podważyć się tego nie da, bo wynika to z ogólnoświatowych badań (nie Amerykańskich, bo oni po latach badań dowiedli, że geny kobiece zbliżone są do ludzkich). Prowadzi się wiele akcji typu „nie pal!” czy „Palenie albo zdrowie..”, umieszcza się napisy na papierosach: „jak będziesz palił to umrzesz” i tak dalej. Wszystko po to żeby społeczeństwo było doinformowane i zdawało sobie sprawę z zagrożenia związanego z kurzeniem.
Nie można w takim razie powiedzieć, że ludzie nie wiedzą, iż palenie zabija. Problem pojawia się gdy taki doinformowany obywatel jednak zechce palić. Nawet nie nałogowo – ot dymek przy piwku w barze, albo do towarzystwa podczas przerwy w pracy. Czy to coś złego? Może tak, może nie. Każdy ma jakiś pogląd na ten temat i pewnie jak zwykle gdzie dwóch polaków tam trzy zdania. Problem zaczyna się kiedy ten Kowalski mimo wszystko zechce zapalić. Wyciąga papierosa z wymiętolonej paczki (nosi ją w torbie od miesiąca), zapalniczkę pożycza od palącego kolegi i szuka miejsca żeby zapalić… i szuka… i szuka… i szuka…
Zauważyłem, że palacz, czy też zwykły człowiek chcący zapalić, nie ma gdzie tego zrobić. W tym momencie jest w o wiele gorszej sytuacji niż alkoholik, który może iść do baru. W restauracjach powoli znikają miejsca dla palących, w firmach likwiduje się palarnie, na ulicy grozi mandat za „palenie w miejscu publicznym”, w barach powoli też krzywo się na to patrzy (w Irlandii po wprowadzeniu zakazu palenia w pub’ach jedna czwarta z nich zbankrutowała). Pozostaje palenie ukradkiem…
Wyobraźmy sobie biznesmana, który lecąc z Warszawy do Pekinu ma przesiadkę w Helsinkach i czeka godzinę na lotnisku. Co robić przez ten czas? Chętnie by sobie zapalił, ale trafia na kolejne tabliczki z zakazem. Okazuje się, że w jego strefie w ogóle nie można palić. Można nawalić się jak Messerschidt w barze, kupić pornola żeby iść do łazienki i rozładować napięcie, ale zapalić nie ma gdzie. Nasz biznesman to poważny człowiek, który ma pięćdziesiątkę na karku i doskonale zdaje sobie sprawę, że palenie jest złe. Nie ma jednak wyjścia – musi udać się do kiepsko wentylowanej łazienki i po kryjomu zapalić szybko fajkę. Na dodatek następny użytkownik toalety będzie mocno niepocieszony z powodu dymu. Brzmi bez sensu?
Ale tak jest. Mimo tego, że w Polsce mamy około 9 mln palaczy miejsc do palenia jest coraz mniej. Według naszej konstytucji nikt nie może być dyskryminowany, a oni jakby są… Nie chcę żyć w czyimś dymie i wdychać czyjeś spaliny, ale nie rozumiem czemu likwiduje się dobrze wentylowane palarnie, wagony dla palących (ostatnio jakaś pani upomniała palącego człowieka w wagonie dla palących – paranoja), miejsca w restauracjach dla palących. Komu to tak naprawdę przeszkadza? Dym tytoniowy i tak będzie, bo nagle nie przestaniemy wszyscy palić, a dzięki wydzielonym miejscom będzie on umiejscowiony i być może mniej szkodliwy. Ale cóż – ludzie za mądrzy nigdy nie byli, a najwięcej krzykaczy to byli palacze, którzy nagle wyzwolili się z nałogu. To chyba jest najśmieszniejsze w tym wszystkim.
Ta sama Konstytucja, która zabrania dyskryminacji, zezwala również na uchylanie konstytucyjnych praw i wolności pod kilkoma warunkami w art. 31 ust. 3 (nie, nie znam artykułów z Konstytucji RP na wyrywki, ale ten mi się bardzo często na zajęciach przewijał), także to akurat nie do końca trafiony argument.
OdpowiedzUsuńPoza tym muszę się z tobą zgodzić. Wyznaczenie dobrze wentylowanych miejsc do palenia leży w najlepszym interesie niepalących - ich brak rodzi zrozumiałe oburzenie, ale wydaje mi się że głównie palaczy okazyjnych, którzy się czymś takim przejmują. Bo raczej rzadko spotykam się z okazywaniem empatii ze strony palaczy nałogowych.
Co do zwracania uwagi palącym w wagonie dla nie palących, to mam swoją teorię co do genezy tego zjawiska. Jeszcze za naszych pacholęcych lat paliło się praktycznie gdzie popadnie. Sporej części społeczeństwa to bardzo nie pasowało, ale ludzie ci nie mogli się temu w żaden sposób sprzeciwić. Ostatnimi czasy zdaje się, że raczej palących ubywa niż przybywa - to po pierwsze. Po drugie zaś w ostatnim czasie prowadzi się intensywną kampanię antynikotynową, zakazuje się palenia to tu, to tam. Strona dotychczas uciemiężona wszechobecnym dymem więc nie dość, że urosła w siłę liczebnie, to jeszcze dostała do ręki bat prawny na niepokornych. Znęcanie się nad palącymi jawi mi się w związku z tym zrozumiałe, choć co do zasady go nie popieram.
A jeszcze co do tego, że najbardziej cięci na palących są byli nałogowcy, to mnie akurat w ogóle nie dziwi. Szefem któregoś z arabskich państw (sory, nie pamiętam jak się ta jego funkcja nazywa ani co to za państwo) i zarazem znanym antysyjonistą jest ni kto inny jak muzłumanin konwertowany z wiary mojżeszowe. Ot, taka człowiecza natura - bywa tak, że zostaje najbardziej zagorzałym wrogiem postawy, którą sam niedawno reprezentował, szczególnie, gdy odwrócił się od niej o 180 stopni.
"Co do zwracania uwagi palącym w wagonie dla nie palących"
OdpowiedzUsuńPisałem o zwracaniu uwagi PALĄCYM w wagonie dla PALĄCYCH...
Co do nałogowych, którzy się nieprzejmują - cała kampania jest nastawiona na "nie pal!". To dobrze, ale nie ma żadnej kampanii "jak już palisz - rób to kulturalnie". Zamiast tego zabiera się palącym przestrzeń gdzie z boskim błogosławieństwem mogą sobie zapalić.
Sory, napisałem "w wagonie dla nie palących" (sic! powinno być razem), ale miałem właśnie na myśli wagon dla palących - w dalszym ciągu swą teorię podtrzymuję.
OdpowiedzUsuńZgodzę się co do tego, że kampania pod tym zaproponowanym przez ciebie hasłem mogłaby przynieść dobre owoce, ale z drugiej strony kampanie te prowadzone równolegle wzajemnieby sobie przeczyły, bo ta druga dawałaby w pewnym sensie ciche przyzwolenie na palenie w ogóle, podczas gdy pierwsza je kategorycznie potępia. Zauważ jednak, że kampanie ostrzegające o tym że np. palący przy dziecia rodzice robią im krzywdę realizuje twój postulat.
Przyzwolenie na palenie w społeczeństwie i tak jest - co mnie obchodzi czy ktoś pali czy nie. Poza najbliższą rodziną prawdę mówiąc mam to serdecznie gdzieś. Zresztą spora część palaczy też myśli "Palę bo lubię - odp***dol się". Kampanię o niepaleniu przy dzieciach trzeba by było nieco rozszerzyć, a nie dawać sztuczne zakazy palenia w miejscach publicznych z mandatami, których nikt nie wystawia i nie płaci.
OdpowiedzUsuń