poniedziałek, 31 sierpnia 2009

090831

Nastał ten dzień... Dzisiaj moja stara Amiga 600 została spakowana do pudła i niebawem zostanie wystawiona na aukcji. Historia tego komputera, która rozpoczęła się gdy miałem 5 lat ('91), a zakończyła w roku 2000, jest również historią sporej części mojego życia. Był to drugi komputer jaki w ogóle miałem (pierwszym było ATARI 800) oraz pierwszy, którym się na poważnie interesowałem. Gier posiadałem całkiem sporo – od Worms’ów zaczynając, a na Mortal Kombat kończąc. Mam nadzieję, że nowy właściciel będzie się nimi cieszył tak jak ja.

Pozbycie się Amisi uświadomiło mi, że od 5. roku życia mam kontakt z „brutalnymi grami komputerowymi”. Ba! Brutalnymi to mało powiedziane… W podstawówce wyrywałem kręgosłupy jako Sub-zero, w gimnazjum strzelałem do zombie’ch w Quake i rozjeżdżałem przechodniów w Carmageddon, a w liceum mordowałem niewinnych w Postal oraz winnych w Counter Strike. Całe moje życie jest bez przerwy związane z przemocą! To straszne!

Dzisiejsze czasy są o wiele lepsze jeśli chodzi o obcowanie z przemocą. Gry mają na pudełku znaczki mówiące „tak tu możesz wypruć komuś flaki” albo „uwaga tu kurwa przeklinają” ewentualnie „tu możesz udawać pedała urządzającego dom”. Od razu wiadomo, że pierwsza gra polega jedynie na zabijaniu, druga jedynie na zabijaniu, a trzecia…. Hmmm… Rodzic jest od razu informowany o zagrożeniach jakie czyhają w kartonowych pudełkach na jego pociechę. No i jeszcze dochodzi czający się wszędzie kobiecy demon o imieniu Epilepsja.

Na zachodzie środowiska „troskliwych rodziców” zaczynają rozwiązywać problem - wymuszają cenzurowanie co gorszych tytułów (jak Manhunt). W Niemczech wypędzono sekty grające w Counter Strike, a w Wielkiej Brytanii zakazano sprzedaży niektórych gier. To gwarantuje, że dzieci będą bezpieczne. W naszym pięknym kraju piractwo się szerzy i takie środki nie mają sensu, ale wszystkie zdrowe środowiska nawołują do wycofania ze sprzedaży wszystkich gier. W końcu propagują chorą rywalizację w kraju pełnym miłości.

W XXI w. nasi milusińscy nie będą narażeni, jak ja, na przemoc. Nie będą wiedzieć, że wyrwanie kręgosłupa grozi śmiercią, ale tylko chwilową, bo postać dalej żyje. Nie będą walczyć z najeźdźcami zza grobu, a potem krzyczeć w nocy, że truposze atakują. Nie pomyślą o skoku z dwudziestego piętra z myślą, że mają jeszcze trzy życia. Będą za to mogli oddać się normalnemu laniu się w szkole, wyłudzaniu pieniędzy, lekceważeniu wszystkiego co można lekceważyć, znęcaniu się nad młodszymi, przeklinaniu i niszczeniu otoczenia. Przecież rodzice swój obowiązek spełnili – brutalne gry zostaną wycofane!

wtorek, 25 sierpnia 2009

090825

Ostatnimi czasy przebywam w domu z rodzicami. Ma to wiele zalet - głównie obcowanie z moimi staruszkami, ale i wiele wad - również obcowanie z moimi staruszkami. Jednak żaden domowy obowiązek, remont czy praca na działce nie jest tak zły jak korzystanie z bękarta Microsoftu: Windows Vista Home Premium...

Niektórzy z Was z pewnością wiedzą, że jeśli idzie o wykształcenie nie jestem w informatyce laikiem. Niektórzy też wiedzą, że w ramach studiów korzystam głównie z dokonań giganta z Redmont. Natomiast wszyscy, co do jednego, z całą pewnością wiedzą, że mój romans z Vistą można określić jednym słowem: "!". Ale po kolei...

Dawno, dawno temu, kiedy płyty kompaktowe wypadały z czytników i latały radośnie po pokoju, a ściślej w roku 1998 pojawiły się dokumenty Halloween. Nazwę swoją zawdzięczają temu, że wyciekły z Microsoftu i zostały pokazane światu właśnie w Halloween. Zawierały przede wszystkim raporty o dokonaniach ludzi ze środowisk Open Source, a w szczególności o systemie Linux. Microsoft przestraszył się zagrożenia i rozpoczął politykę walki z konkurencją. Ale jak to Wołoszański mawiał: „nie o tym będzie w dzisiejszym odcinku”, a w zasadzie nie do końca o tym. Otóż po wydaniu Windows XP panowie od Billa zdecydowali połączyć zalety ich systemu z zaletami Linuxa. Tak powstał projekt o nazwie kodowej Longhorn. Po kilku latach światło dzienne ujrzał gotowy Longhorn pod nazwą Windows Vista.

Naprawdę szanuję Linuxa i jego zalety, ale Vista przejęła od tego systemu wszystko co mogła: pytanie o każdą pierdołę, irytujące zabezpieczenia, pochowane opcje konfiguracyjne, system uprawnień tak dobry, że będąc administratorem trzeba korzystać z trybu awaryjnego, żeby móc coś zrobić. Oczywiście na tym nie koniec, bo Vista przejęła też cechy poprzednich Windows’ów: debilne, nic nie mówiące komunikaty i błędy, prosty w obsłudze interfejs, za pomocą którego nic nie da się znaleźć, brak kompatybilności wstecznej. No programiści z Redmont dodali coś od siebie: zajmowanie 50% wolnej pamięci niezależnie od jej ilości, boczny pasek narzędzi wkurzający na każdym kroku i piękny interfejs Aero, który jest dołączany tylko do niektórych wersji Visty. Chyba tylko zmiana guzika „Start” na kółko ze znakiem Microsoftu jest zmianą na lepsze – nie trzeba klikać „Start” żeby zakończyć działanie systemu.

Oczywiście Vista ma z pewnością wiele zalet, ale ukrywa je bardzo dobrze. Z resztą jak można mówić o zaletach skoro instalacja serwera PHP Apache wymaga jakichś sztuczek, starsze programy nie działają za dobrze, pamięci jest tyle co kot napłakał, starsze gry wymagają czarów do uruchomienia, ale to i tak drobiazg! Niedawno ściągnąłem sobie gierkę nowiusieńką i śliczniutką, ale niestety działającą tylko na niektórych Vistach. Rozumiem, że to wina producenta gry, ale przy tak rozległych problemach Visty zaczynam mieć wrażenie, że po prostu twórcy skapitulowali…

Ja wiem, że porządna konfiguracja Visty pomaga trochę (powalczyłem z tym nieco u mojej kobiety), ja wiem że trzeba uczyć się nowych interfejsów i systemów operacyjnych, ja rozumiem że wydawanie drugiego XP nie ma sensu, ale dlaczego na miłość Boską system uważa mnie za głównego intruza skoro jestem administratorem komputera! To miało być wszystko user friendly, a nie user annoying….

piątek, 21 sierpnia 2009

090821

Początkowy zapał (słomiany) do pisania tutaj jak widać mnie ogarnął i mamy kolejny wpis.

Chyba się starzeję, bo właśnie wziąłem masę starych płyt i dobre 80% z nich wylądowało w śmieciach... Jak już człowiek nagromadził tyle rzeczy, że musi je przeglądać żęby wiedzieć co ma, to chyba czas umierać. Pomijam płyty typowo wspomnieniowe - zawierające zdjęcia. Było ich całkiem sporo, a teraz... mieszczą się na dwóch DVD... jakby się postarać to na pendrive'a by stykło. Takie płyty przynajmniej przetrwały w postaci zer i jedynek na twardym dysku, gdzie zajmują mniej miejsca niż w szafie jako piękne kolorowe krążki. Pomijam nawet płyty należące do znajomych i przyjaciół (którzy pewno czytają te słowa). Mam je skrzętnie zachowane i czekające aż sobie przypomnę do kogo należą, ewentualnie właściciel sobie o nich przypomni.

Wywalone zostały płyty niegdyś niesamowicie cenne. Składanki na CD skrupulatnie przeze mnie nagrywane z mizernej (2GB!) kolekcji mp3. Odtwarzało się je w innym pokoju na jamniku albo nosiło na imprezy, grille, "prywatki". Niektóre nawet zachowałem! Głównie te z samodzielnie wydrukowanymi, wytartymi teraz, wkładkami i z dumnym, choć błędnym, tytułem płyty nabazgranym flamastrem. O dziwo znalazły się też jakieś oryginalne nagrania. Tu jakiś OST z Mononoke Hime wytargowany na konwencie (Asuconie... bodaj 9), tam jakiś Black Album sprezentowany mi niegdyś. Zostały. Czekają aż będę miał własny kąt gdzie będą miały honorowe miejsce na półce obok jakiejś wieży. Mimo sukcesów mp3 płyty audio dalej są przeze mnie wysoko w hierarchii rzeczy przydatnych. No i od razu człowiekowi weselej jak se pomyśli "Mam płytę Moonspella! i Metallici! i Theriona!".

Najbardziej jednak uderzyła mnie zmiana sposobu funkcjonowania gracza, kolekcjonera i zbeiracza, za którego się uważam. Część z was, drodzy czytelnicy (^^) pamięta z pewnością namaszczenie z jakim wkładało się do napędu o zawrotnej 4-ro krotnej prędkości płytę ze starego numeru CD-Action pożyczoną od kumpla z podstawówki. Te wszystkie dema gier! Były to czasy kiedy nagrywarka była jedna na osiedlu i nawet piractwo było koszmarnie drogie. Zagrywało się w te 2 poziomy umieszczone przez twórców jako przedsmak ich rozpikselizowanej gry. Pomijam nawet fakt, że te zbitki pikseli były nierzadko lepsze od obecnych gładziuteńkich gierek. A te bonusy! Nieprzebrane ilości tapet, ikon, dźwięków, filmików, openingów animców, fragmentów filmów! Kiedy do połączenia z internetem przygrywała melodyjka z modemu, a o YouTubie to nawet Spielbergowi się nie śniło takie rzeczy to był prawdziwy skarb!

Najgorsze jednak było wywalanie gier, skopiowanych nielegalnie tu i ówdzie. Najgorsze, że dalej mam te gry gdzieśtam na DVD, albo w przepaściach dysku twardego. Najgorsze, że dalej nierzadko do nich zaglądam. Najgorsze, że teraz mało kto o nich pamięta. Najgorsze, że jedynym miejscem, z którego można takie gry to serwisy "abandonware". Porzuconego oprogramowania. No chyba faktycznie tamte czasy trza porzucić i przyjąć wreszcie do wiadomości, że nasze dzieci dyskietkę zobaczą jedynie w starych (naprawdę starych) filmach.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

090818

Pierwszy poważniejszy wpis we własnym blogu z definicji powinien być czymś znaczącym. A jeśli nie znaczącym to przynajmniej zachęcającym do dalszej lektury. Oczywiście tekstu, który by klasyfikował się w jakiejkolwiek z tych kategorii tutaj raczej nie będzie można znaleźć, ale jakoś trzeba zacząć...

Ktoś mądry kiedyś powiedział "ale o so chosi...?" i właśnie jego pytanie będzie myślą przewodnią tego wpisu. Otóż całość jest nieco enigmatycznie (choć wszyscy wiedzą o co chodzi) zatytułowana "Virando costas oa mundo orgulhosamente sós" (czyt. wirando kosztasz ao mundo orguljosamente sosz). Ci co wiedzą, to wiedzą, że to po portugalsku znaczy "odwracając się plecami do świata stoimy dumnie sami", że to kawałek refrenu piowsenki Alma Mater, że to zespół Moonspell gra ten numer i, że to tekst Fernando Ribeiro... No i właśnie w tym ostatnim szczególe nie do końca mają rację.

Sentencja pierwotnie została wygłoszona przez pana Antónia de Oliviera Salazara, który to przez 36 lat (od 1932 do 1968) rządził Portugalią. Ba! Był to faszystowski dyktator! Słowa te wypowiedział gdy świat odwrócił się od polityki Portugalii wobec jej afrykańskich kolonii, które ogłosiły niepodległość. Jak się łatwo domyślić polityka ta bynajmniej nie sprzyjała niepodległościowym zrywom afrykańczyów, a nawet, jak się równie łatwo domyślić, była całkiem im przeciwna. Każdy w końcu by się wkurzył gdyby mu portfel ogłosił niepodległość...

Sam Salazar, w przeciwieństwie do Hitlera nie miał chorobliwej wizji jednoczenia Europy, choć pomysł mu się podobał. Na tyle podobał, że w czasie II Wojny Światowej neutralna Portugalia wspierała Niemcy Wolframem. Ktoś mógłby powiedzieć, że skoro wspierała III Rzeszę to nie była neutralna, ale żeby wyrównać rachunki Salazar udostępnił Azory dla Alianckich baz. Czas wojny był dla Portugalii czasem dobrobytu. Trzeba się umieć ustawić.

Po wojnie nazizm stracił nieco na popularności, ale Salazar nie. Z lepszym lub gorszym skutkiem pełnił funkcję premiera Portugalii do 68. roku. Dwa lata przed śmiercią dostał wylewu, nieco mu odbiło i nie mógł dalej sprawować władzy. Nie wyznaczył następcy, było trochę bałaganu, nie było komu rządzić, zrobił się niewygodny i w końcu przeniesiono go do jego rezydencji gdzie po dwóch latach umarł przeświadczony, że dalej jest premierem. Z jednej strony rozwinął i ustabilizował Portugalię, a z drugiej krwawo tłumił opozycję, bunty w afryce i komunistów. Tyle o Salazarze.

Ja oczywiście nie utożsamiam się z tym panem, nie podziwiam go ani bynajmniej nie chcę kultywować jego pamięci takim tytułem bloga. Podobnie jak Moonspell odcinam się od kontekstu tej frazy i jej pierwotnego znaczenia. Dla mnie ona przedstawia mój sposób myślenia: "róbcie i gadajcie co chcecie, ja mam was wszystkich głęboko w d... nosie i dalej będę robił swoje". Amen.

sobota, 15 sierpnia 2009

090815

No cóż... starość nie radość i przyszła też na mnie kolej zakładania bloga. W umysłach tych nielicznych ludzi, którzy to czytają pewno właśnie kiełkuje myśl - "PO CO???". Spieszę z wyjaśnieniami: otóż stary Kauach nagle stwierdził, że od kilku lat nie napisał ani słowa, które byłoby częścią jakiejkolwiek całości. Oczywiście pomijam słowa typu "private", "float", "for" itp.

Kolejne pytanie może dotyczyć tematyki tego bloga. Otóż nie będę tu wypisywał jak mi źle na tym świecie i dlaczego mam myśli samobójcze bo kogo to obchodzi =). Zresztą to strata czasu. Jako, że do do sensownego komentowania polityki wybrałem trochę kiepski kierunek studiów, a kulturę można znaleźć w teatrze pozostaje mi komentowanie wszystkiego innego. Słowem - będę tu wypisywał co mi ślina na język przyniesie - od opisu liba... kulturalnych imprez akademikowych począwszy, a na wyczynach kaczolitycznych skończywszy. Mydło i powidło, ale co tam.

Uczciwie ostrzegam, że jak będę miał gorszy dzień, to pojawi się tu opowiadanie, wiersz czy inna form autoekspresji, która kunsztem może zaimponować conajwyżej Hotentotom.

PS. Strona graficzna ulegnie zmianie/poprawie/pogorszeniu/pozostawieniu/zapomnieniu zależnie od czasu i chęci.

Lorem ipsum

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. In metus lorem, fringilla id scelerisque nec, feugiat non justo. Pellentesque sagittis dolor sed enim tincidunt sodales non ac leo.
Phasellus ut magna felis, ultrices ultrices ante. Aliquam non varius enim. Suspendisse imperdiet pretium lectus ut bibendum. Maecenas tempor tempus posuere.
Etiam imperdiet eros quis lectus aliquet euismod. Duis in risus et leo condimentum facilisis eleifend nec justo. Quisque et feugiat massa. Pellentesque ligula ante, dignissim vitae scelerisque vitae, fermentum in nisi. Donec quis lacus massa.