piątek, 3 grudnia 2010

101203

W tak zwanych "normalnych krajach" Święto Niepodległości jest radosnym świętem, w którym liczne parady przechodzą ulicami większych miast. Patetyczne wypowiedzi, mnóstwo flag i symboli państwowych, uroczystości z udziałem władz. Brzmi całkiem sympatycznie i rozsądnie. Niestety w naszym, polskim wykonaniu oprócz uroczystości z udziałem władz obserwowaliśmy w Warszawie jeden z największych cyrków od czasu krzyża pod Pałacem Prezydenckim.

Mowa oczywiście o nieszczęsnym marszu ONR i Młodzieży Wszechpolskiej. "Hajlujący chłopcy" przeszli największymi ulicami stolicy z hasłem "Bóg, honor, ojczyzna" i symbolami, które w wielu krajach są uznawane za nazistowskie. W sumie to nic dziwnego, bo ONR jest znany ze swojego umiłowania do tego typu idei. Dziwne natomiast jest to, że marsz nie przeszedł w taki sposób w jaki pierwotnie zaplanowano. Nie pozwoliła mu przejść całkiem spora grupa przeciwników parady. Sprzeciwiali się promowaniu faszyzmu i nietolerancji, a także prawu i egzekwującej to prawo policji.

Z jednej strony mamy skinheadopodobnych ludzi, którzy jak pisałem kilka wpisów wcześniej mają spore tendencje do przedstawiania swoich racji w dość radykalny sposób oraz (zapożyczając określenie) "katofaszystów" z Młodzieży Wszechpolskiej. Wszystko okraszone Januszem Korwinen-Mikke (Korwin-Mikkem? Korwinem-Mikkim?) w kapeluszu i muszce. Z drugiej natomiast młodzierzówki lewicowe, organizację terrorystyczną o dumnej nazwie Antifa (vlepki mają fajne), pacyfistów, anarchistów, którzy w ramach święta narodowego postanowili się zorganizować oraz kilku posłów lewicy. Niektórzy mieli wyjątkowego pecha i za grzeczne przyglądanie się z kamieniami w rękach dumnym narodowcom zostali brutalnie aresztowani przez policję.

Przyznacie, że działo się całkiem sporo na kilkukrotnie zmienianej trasie Marszu Niepodległości. Po czyjej stronie stanąć? Po stronie ludzi odwołujących się do tradycji i poglądów, które zniszczyły miasto przez które idą? A może po stronie zadymiarzy szukających guza, mających w głebokim poważaniu zasady praworządności i demokracji (marsz był legalny), a rykoszetem również całą policję i miasto. W ostateczności można stanąć w środku razem z kordonem policji niezbyt
chętnie broniącym marszu albo z dziennikarzami robiącymi z jednego przemarszu narodowców wydarzenie rangi państwowej.

A najlepiej było stanąć wraz z wieloma innymi mieszkańcami Warszawy i podziwiać defiladę wojskową z udziałem grup rekonstrukcji historycznej zorganizowaną przez władze miasta, o której prawie w ogóle nie było słychać.