środa, 12 października 2011

111012

"Bezkresna miłość"

Moja najukochańsza Eleonora! Jakże cudownie sekundy mijały gdy mogłem patrzeć w jej piękne błękitne oczy! Jedyną rozkoszą jaką zaznałem w swoim życiu był czas spędzony z nią. Nic nigdy nie mogło i nigdy nie będzie mogło równać się z tym co przeżyłem przez te kilka przeżytych z nią chwil.

Poznałem ją pewnego dnia gdy przypadkowo pomyliłem stoliki w restauracji. Nie pamiętam dlaczego jej towarzysz nie przyszedł, ani nawet z kim ja się wtedy umówiłem. Najważniejsze było to, że od pierwszego wejrzenia wiedziałem, że to ta jedyna. Czarne włosy, kontrastujące z bladą, gładką skórą oraz niebieskie oczy tak obce temu obliczu, a jednocześnie tak wspaniale komponujące się z resztą. Mój marny świat przestał istnieć gdy ją ujrzałem, a na jego zgliszczach w jednej chwili powstał nowy - piękniejszy.

Nasza znajomość szybko przekształciła się w pełne namiętności uczucie i w końcu małżeństwo. Tyle mówi się o zdradach, zepsuciu, znudzeniu - nie wierzę w te brednie. Dla mnie miłość istniała tylko w cudownej osobie Eleonory. Tym bardziej ubolewam nad jej stratą.

Zaczęło się niewinnie - od zwykłych bóli i złego samopoczucia. Potem Eleonora zaczęła niknąć w oczach. Niegdyś ponętne krągłości zmieniły się w nienaturalne krzywizny. Zawsze blada, ale gładka i zdrowa skóra stała się słabo naciągniętym materiałem na kościach, które przykrywała. Choroba była bezlitosna i nieubłagana. Eleonora, całe piękno i urok tego świata, odeszła. Na szczęście zanim to się stało zdążyła dać życie cudownej Ligeji.

Kocham ten kwiat naszej miłości ponad własne życie. Jej oblicze przypomina w każdym calu piękną matkę. Zachowanie cechuje ta sama lekkość i gracja, spojrzenie jest tak samo głębokie, włosy tak samo czarne, a skóra jeszcze cudowniej delikatna i gładka. Nie ma nic piękniejszego na świecie niż Ligeja.

Nie pozwalam światu niszczyć tej ostoi piękna. Trzymam całe okrucieństwo, niesprawiedliwość i smutek z dala od niej. Nasz dom jest naszym sanktuarium wzajemnej miłości. Od śmierci kochanej Eleonory minęło już dziesięć długich lat osłodzonych jedynie obecnością Ligeji - jej wiernego odbicia. Moja miłość do dziewczyny nie zna granic. Każdy jej gest jest dla mnie radością, każdy dotyk jest jak balsam, każde pełne ekstazy westchnienie jest muzyką dla moich uszu, każdy skurcz targający wątłym ciałem przynosi ukojenie.

Nie oddam jej światu. Ochronię całe piękno, które Eleonora zostawiła po sobie.

środa, 20 lipca 2011

110720

Nerd - pochodzące z języka angielskiego negatywne określenie osoby pasjonującej się naukami ścisłymi, informatyką, grami komputerowymi od niedawna do jednych z pasji nerda zalicza się fantastykę jak i czytanie komiksów. Są nieprzystosowani do życia społecznego. Nie utrzymują stosunków towarzyskich i nie dbają o formę fizyczną. Jego bardziej uspołecznioną wersją jest geek. (Wikipedia)



Tak, tak – tym razem nieco o byciu nerdem/geekiem i o tym, że po pierwsze nie jest to ani takie proste ani takie dziwne jak kiedyś… na bazie własnych, subiektywnych doświadczeń…

Dawno, dawno temu, czyli mniej więcej w latach 90-tych bycie nerdem było bardzo proste. Wystarczyło czytać mało znane książki („Władca Pierścieni”, „Neuromancer”), oglądać filmy fantasy i science-fiction (jakiś „Willow”, jakiś „Blade Runner”), pasjonować się się „Gwiezdnymi Wojnami” czy „Star Trek’iem”, czytać trudne do zdobycia komiksy (tu „Batman” tam „Thorgal”), słuchać śmiesznej muzyki („Rhapsody”, „Blind Guardian”) no i obowiązkowo grać w gry komputerowe oraz papierowe RPG. Do tego najlepiej mieć okulary, ubierać się na czarno, mieć długie włosy i gadać z sobie podobnymi istotami o kolejnej wyprawie na smoka z mieczem świetlnym (czytelnik sam raczy zdecydować kto posiada miecz świetlny). Nerdów było mało, musieli wytrzymywać dziwne spojrzenia w sklepach następujące po pytaniu „Czy jest sikret serwis?” oraz pobłażliwe uśmieszki na twarzach znajomych kiedy podniecali się nowym dodatkiem do Dungeons & Dragons kserowanym już trzydzieści cztery razy i ledwie czytelnym. Ech to były czasy…

Oczywiście wszystkie te „dziwne” akcesoria pojawiały się konsekwentnie w sklepach i często wystarczyło dobrze się rozejrzeć żeby wypatrzyć jakiś komiks czy książkę. O osobnych działach w Empiku nikt nawet nie myślał. Prawdziwym rarytasem było zdobycie kasety VHS z ulubionym filmem czy anime. Innymi słowy – niby wszystko było, ale wymagało od nerda wysiłku i – UWAGA, UWAGA – socjalizowania się z innymi nerdami. Tu jakieś foum, tam jakieś bractwo internetowe czy inna grupa Anonimowych Aspołeczników. Nie wspomnę o wkurzonych za rachunki telefoniczne rodzicach (jeśli już się miało dostęp do Internetu). Ale nerdów było całkiem sporo. Może nie tylu co „skejtów” czy „kibiców”, ale jednak na tyle dużo żeby organizować sesje RPG, wspólne oglądanie filmów czy wreszcie konwenty. W końcu to nerdy – komputery i Internet mieli we krwi wyprzedzając swoich rówieśników w sieciowym rozwoju o jakieś 5 lat.

No i nerdom się udało – ich zainteresowania przerodziły się w konkretne firmy sprowadzające do naszego pięknego kraju różne dziwne rekwizyty i zakazaną literaturę („Och nie! W tej książce jest obraz szatańskiego smoka!”, „nie mamo, to tylko wiwerna”, „?!”). W końcu główne sieci handlowe zaczęły tworzyć działy poświęcone literaturze fantasy, komiksom i różnego rodzaju gadżetom dla rosnącej rzeszy nerdów. A potem przyszedł Peter Jackson i wszystko spie… rozpropagował Władcę Pierścieni wskrzeszając cały gatunek filmów fantasy popularny w latach 80-tych oraz zmieniając połowę nastolatków w pseudonerdów. Żyć nie umierać – nerdy dostały dziesiątki ekranizacji komiksów, gry i systemy RPG dostępne w każdym sklepie, książki i komiksy na wyciągnięcie ręki, internetowe szaleństwo stron, portali i sklepów z artykułami „niszowymi” – raj na ziemi.

Problem polega na tym, że odbiło się to negatywnie na samej nerdowskiej społeczności. Średni iloraz inteligencji spadł o połowę, a łączące większość maniaków bardzo przydatne zainteresowanie komputerami zmieniło się w siedzenie na YouTube lub granie w World of Warcraft. Nawet niegdyś trudno dostępne figurkowe systemy bitewne można kupić w zwykłych sklepach. Tak naprawdę zainteresowania, które kiedyś były domeną siedzących przed komputerem nastolatków w okularach stały się czymś powszechnym. Innymi słowy – bycie nerdem przestało być obciachowe i straciło swój pierwotny urok, a co gorsza brakuje prawdziwych pasjonatów, bo wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Środowisko straciło kreatywny impet, który miało przez jakieś 15 lat (pewnie więcej).

Zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę to ja dorosłem i to ja wypadłem z obiegu. Wiem, że nostalgicznie wspominam dawne czasy i z niejakim obrzydzeniem patrzę na skomercjalizowanie moich własnych, niegdyś dość niszowych zainteresowań. Niemniej jednak chyba nie odkryję Ameryki jeśli napiszę, że jeśli coś jest trudno dostępne i wymaga wysiłku to zajmują się tym ludzie, którym się po prostu chce. To właśnie ci „chcący i starający się” ludzie rozpowszechnili swoje zainteresowania i paradoksalnie doprowadzili do wyginięcia własnego gatunku.

Mam jednak szczerą nadzieję, że nerdy jednak nie wymarły i dalej alienują się od reszty społeczeństwa (prawdziwe perełki książkowe/growe/komiksowe/filmowe dalej są trudno dostępne) albo wyewoluowały do nadnerdów po cichu zbierając siły, aby powstać gdy przyjdzie czas i opanować wszechświat wraz najbliższymi okolicami.

PS. na obrazku Angry Video Game Nerd.

czwartek, 9 czerwca 2011

110609

Ostatnio często słyszę i czytam, że nowości kinowe/muzyczne/growe są dużo gorsze od tego co było kilkadziesiąt lat temu. Że brakuje im polotu, świeżości, kreatywności. Można odnieść wrażenie, że żyjemy w świecie tandety i kiczu w przeciwieństwie do zamierzchłych czasów kiedy rodziły się dzieła uznawane teraz za klasykę. Nihil novi sub Sole. Strach pomyśleć co czeka nasze dzieci – emo, plastik, iPady i Piraci z Karaibów zamiast brudasów, skejtów, Game-Boyów i Króla Lwa. Naprawdę nie mam pojęcia skąd biorą się tego typu obawy .

Na pierwszy ogień weźmy kino. Nowe Gwiezdne Wojny to już nie to samo co stare, nowym filmom akcji brakuje uroku Szklanej Pułapki czy Rambo, kreskówki w niczym nie przypominają Pocahontas, a horrory nie straszą jak Egzorcysta. A co z dobrymi, nowymi filmami? Plastyczny i zakręcony „Czarny Łabędź”, robiący wrażenie „W pułapce wojny”, epicki „Władca Pierścieni” – w czym te filmy ustępują klasyce? Efekty nie tak urokliwe, bo komputerowe? Aktorzy mniej utalentowani? Poniekąd to prawda, ale zauważmy, że technologia w kinie ciągle się zmienia co jednym się podoba a innym nie. Natomiast wybitni aktorzy (co może być nieco szokujące) mają niemiłą cechę umierania i trochę milszą cechę rodzenia się – na oba te zjawiska nie mamy żadnego wpływu.

Muzyka – zamiast Michaela Jacksona mamy Lady Gagę, zamiast Kalibra 44 mamy Peję, a zamiast Led Zeppelin….. nic? No cóż – muzyka obecnie nie dorasta do pięt Beatle’som i Elvisowi. Otrzymujemy kolorowy plastik bez wyrazu, którego nie rozumiemy, a nowych dobrych zespołów po prostu nie ma. To zupełnie inaczej niż kiedyś – Elvisa zastąpił plastikowy Michael Jackson, Beatle’sów hałaśliwy Led Zeppelin, a potem jeszcze straszniejsze AC/DC i Metallica, Szopena…. No dobra – jego nikt nie zastąpił. Mam wrażenie, że narzekanie na nowe utwory weszło ludziom w krew i dopiero po 10 latach nagle okazuje się, że takie wyśmiewane „Coco Jumbo” jest świetnym kawałkiem. Poza tym każdy, kto mówi, że nie ma nowych, dobrych zespołów jest po prostu leniwy i nie chce mu się samemu poszukać dobrej muzyki

Stare gry są o wiele lepsze – mają serce, klimat i niepowtarzalny urok. Oczywiście to prawda, ale podobnie jak w poprzednich, opisywanych przeze mnie, dziedzinach – zmienia się technologia, pojawiają się nowe kierunki i nowe możliwości. Modne ostatnio odgrzewanie starych klasyków w branży gier nie jest zjawiskiem złym (w przeciwieństwie do kinematografii). Nowe możliwości techniczne pozwalają na pokazanie postaci, sposobu gry i klimatu w zupełnie nowej oprawie. To tak jak popularne kiedyś kolorowanie czarnobiałych filmów – w dużej mierze poprawiło to ich jakość. Inna sprawa, że gry są dość młode i tak jak film na początku wieku są uznawane za głupią, odmóżdżającą rozrywkę. Z tego względu bardziej ambitnym tytułom trudno dotrzeć do szerszego grona odbiorców.

Podsumowując warto zauważyć, że to co nazywamy klasyką jest odfiltrowanym przez historię zbiorem najlepszych i najbardziej wpływowych dla danej dziedziny dzieł. Dawniej, tak samo jak teraz, powstawało miliard filmów, utworów, książek i gier, które zniknęły tak samo szybko jak się pojawiły i nikt o nich nie chce pamiętać bo były zwyczajnie kiepskie. Poza tym dzieła już stworzone nie znikają nagle w niebycie i kolejne pokolenia mogą się nimi cieszyć tak samo jak w momencie ich powstania. Czy nagle wszystkie kopie Lalki znikną? Gwiezdne Wojny staną się zakazane? Wszystkie gry na Super Nintendo spłoną na stosach? Nawet jeśli w naszym kraju jest to możliwe to Internet jest na tyle przepastny, że będzie się dało te rzeczy znaleźć. Wystarczy tylko mieć taką wolę. A skąd ją ma ją mieć następne pokolenie? Najlepiej po prostu pokazać im, że to było i jest nadal fajne.

sobota, 14 maja 2011

110514

Tym razem wierszyk. Chyba trzeci w karierze. Rymować nie zamierzam, o sens nie pytajcie.

Otrzymałem niebywały dar od niebios.
Potrafię kreować rzeczywistość wokół siebie.
Tworzyć światy wedle własnego pomysłu.
Jedyną moją granicą jest wyobraźnia.
Wielka to moc.

Ludzie lubią moje światy.
Są solidne, spójne i trwałe.
To jednak dla nich za mało.
Są zbyt bezpośrednie, zbyt oczywiste.
Oni szukają głębi, sensu, powodu….

I dlatego odchodzą.

Nic w tym dziwnego.
Moje światy są puste i nierzeczywiste.
Zbyt proste żeby być prawdziwymi.
Kształty bez formy.
Możliwości bez celu…

piątek, 15 kwietnia 2011

110415

Ostatni wpis na tym podrzędnej jakości blogu pojawił się dość dawno… Oczywiście, jak to mam w zwyczaju, zacząłem ten fakt analizować i zadawać sobie pytanie: “dlaczego?”. Po dłuższych przemyśleniach doszedłem do wniosku, że... nie mam o czym pisać! Dość szokujące stwierdzenie sugeruje niemoc twórczą i intelektualną albo wprost wyrażające mój brak zainteresowań i konkretnych poglądów. Otóż nie jest to do końca prawda.

Po prostu zauważyłem, że jakakolwiek próba sensownego komentowania aktualnego stanu rzeczy całkowicie mija się z celem… bo i co tu komentować? Tragedię w Japonii, z powodu której cały świat panikuje porównując ją do Czernobyla (co skądinąd może być porównaniem słusznym)? Łączenie się z Japończykami w bulu i nadzieji? Cukier za 5zł? Atak na Li(Ropę)bię? Wędrujący pod pałacem prezydenckim namiot brutalnie acz konsekwentnie usuwany przez Straż Miejską? Bojkot uroczystości państwowych i manifestacje z transparentami „denn du bist Deutchland”? Rosnącą na pewnym portalu listę strażników miejskich interweniujących (nieco zbyt brutalnie jak na Straż Miejską zresztą) pod pałacem opatrzoną konsekwentnie uzupełnianymi danymi personalnymi tychże? Dwa koguty walczące na placu u pana Zdzisia podczas gdy będące przedmiotem sporu kury spokojnie używają trzeciego i wygrzebują robaki?

Jedyną naprawdę interesującą (i naprawdę przerażającą) rzeczą, o której przeczytałem to historia morderstwa Junko Furuty, ale o tym nie mam najmniejszej ochoty pisać – po szczegóły odsyłam na Wikipedię. Mogłem napisać przydługi tekst o nowo odkrytym przeze mnie zespole Alestorm albo stwierdzić, że Leonardo Di Caprio odrobił Titanica w polu i jest naprawdę dobrym aktorem. Mogłem opisać musical „Les Miserables” wystawiany na światowym poziomie w Teatrze Muzycznym Roma (dlaczego światowym? – posłuchajcie sobie oryginalnych wykonań Broadwayowych i polskiego). Mogłem napisać o stareńkiej, ale wciąż rewelacyjnej trylogii „Alone In the Dark”, do której właśnie wracam. Ewentualnie o tym, że polska gra, jak już zostanie wydana, może być zakazana w południowych stanach i Meksyku bo (w przeciwieństwie do filmów akcji) przedstawia problem karteli narkotykowych w rozrywkowy sposób.

Mogłem… ale tego nie zrobiłem. Nie napisałem ponieważ otwarcie gazety grozi kolejnymi tekstami o tym jak „jedna pani drugiej pani umieściła w tylnej części ciała złożone narzędzie rolnicze”. Nie napisałem bo gdy człowiek przeczyta jakiś artykuł odechciewa mu się czytać w ogóle i przestaje działać ”magia Wikipedii”. Nie napisałem… i tą nudną i bezsensowną litanię żalu dedykuję tylko i wyłącznie sobie za to, że byłem tak głupi i tego nie zrobiłem! Krótko mówiąc – trzeba się uodpornić na brak kreatywności otoczenia, zadbać o własną i robić swoje.

czwartek, 17 marca 2011

110317

Przeglądanie internetowej prasy nieuchronnie wiąże się z czytaniem (często mimowolnym) komentarzy pozostałych czytelników. Oczywiście większość z nich to zwykły, pospolity trolling bez polotu („moja racja jest mojsza niż twojsza”), ale coraz częściej pojawiają się trolle-specjaliści. Takie wykształcone osobniki zwykle podważają opinie eksperckie i zastępują je jedynym prawdziwym (czyli Własnym) poglądem. Wśród licznych przewodów naukowych dotyczących lotnictwa, energii atomowej i historii pojawił się jeden, który zaskoczył mnie swoją absurdalnością.

Zaczęło się całkiem niewinnie – artykuł mówiący o tym, że jakiś naukowiec ma podstawy twierdzić, że odkrył w meteorycie życie. Odkrycie jak każde inne jest z pewnością cenne dla nauki nawet jeśli ów naukowiec miałby przez nie stracić pracę (gdyby okazało się, że to bzdura). Konsekwencją tego faktu wg odkrywcy może być między innymi pozaziemski rodowód całego życia na Ziemi. Słowem - całkiem interesujące znalezisko, które może nam powiedzieć więcej o wszechświecie i małych szarych ludzikach. Forumowicze nie podzielali radości odkrywcy ani nawet nie odnosili odkrycia do niedawnych wydarzeń w Polsce („słoń a sprawa polska”). Zamiast tego rozgorzała dyskusja na temat… religii katolickej.

Skąd takie przejście z kosmitów na Kościół? Ano kilka "znanych ekspertów" napisało, że to obala ideę stworzenia świata i wszystkiego co na nim przez Boga. W zasadzie logiczne – życie jest z kosmosu to nie mogło powstać na Ziemi. Te ataki były odpierane przez zbyt nadgorliwych kreacjonistów, którzy wszelkie naukowe teorie i dowody są w stanie podważyć prostym stwierdzeniem „nie ma tego w Piśmie”. Oczywiście naukowcy nie dawali za wygraną i promowali teorię ewolucji wraz z paroma jej dziurami i nieścisłościami. Skończyło się na wielkiej kłótnio istnienie Boga, o to czy dinozaury zostały przez Niego podrzucone aby ćwiczyć wiernych (a przecież każdy wie, że Bóg stworzył w tym celu Arrakis) oraz o to czy pochodzi od małpy czy też może od przedwiecznego glona z odmętów kosmosu. Jednym słowem chaos.

Po co o tym piszę? Ano zaciekawiło jak wielką wagę przykłada się do pierwszej księgi Starego Testamentu. Czy to naprawdę aż takie ważne z punktu widzenia wiary jak Bóg stworzył Ziemię i ile mu to zajęło? Ja rozumiem, ze interpretacja stworzenia świata jako przenośni implikuje interpretację całej reszty również jako przenośni co z kolei sprawia, że Jezus Chrystus traci na znaczeniu (zmartwychwstał "w przenośni", nie jest fizycznie obecny w Eucharystii itd.).Dlaczego centralnym punktem sporu było pierwsze siedem dni tego świata? Naprawdę nie ma niczego ważniejszego w Piśmie świętym niż sposób w jaki Bóg dokonał aktu stworzenia? Naprawdę nie ma lepszych sposobów na atakowanie katolików niż udowadnianie im, że Ziemia nie powstała w siedem dni? Krucjaty i stosy to za mało?

Pomijam nawet fakt, że wiara jest kwestią wiary, a teoria to tylko teoria. Jeśli znaleźć dowody i potwierdzone fakty to obie zamieniają się w zwykłą wiedzę…

niedziela, 6 lutego 2011

110206

Któregoś razu jadąc jednym z supernowoczesnych pociągów lidera światowego rynku transportowego PKP usłyszałem interesującą rozmowę dwóch maturzystek. Rozmowa dotyczyła jak to zwykle bywa w takich wypadkach samej matury i dalszych planów. Po krótkim omówieniu zdawanych przedmiotów, które były ściśle humanistyczne przeszły do tematu wyboru kierunku studiów. Ku mojemu zaskoczeniu jedynym wyznacznikiem było: „studia muszą być ciekawe”, „musi to być coś fajnego”… A następnie padły przykłady: zarządzenie, politologia, europeistyka, psychologia, socjologia, stosunki międzynarodowe…

Nie mam zamiaru krytykować wymienionych kierunków jako takich, bo spełniają swoją funkcję, a ich absolwenci mają swoją rolę w społeczeństwie i z pewnością są w nim potrzebni. Problem polega na tym, że jest ich po prostu za dużo… Moim zdaniem główną przyczyną takiego stanu rzeczy jest przede wszystkim brak znajomości dostępnych kierunków studiów i tego co się na nich (i po nich) robi. W dalszej kolejności wymieniłbym zwyczajne niepowodzenie – nie udało się dostać na marketing i zarządzanie to idziemy na socjologię oraz brak znajomości rynku pracy - owszem, dobry menadżer zarabia sporo, ale szczególnie w mniejszych miastach zapotrzebowanie na takich ludzi jest znikome.

Dochodzi to tego oferta uczelni niepublicznych, które oferują studia dla tych, którym się nie udało przejść rekrutacji albo zwyczajnie kuszą egzotycznymi i ciekawym kierunkami. Na plakatach widnieją: zarządzanie zasobami ludzkimi, multimedia i reklama, turystyka i rekreacja… Ewentualnie bardziej kosmiczne: bezpieczeństwo wewnętrzne, psychologia w biznesie, zdrowie publiczne. Ich poziom poza tym pozostawia wiele do życzenia, no ale w końcu to jakieś studia, a magistrem trzeba zostać.

Relatywnie łatwo dostać się na nielubiane (szczególnie przez płeć piękną) kierunki ścisłe i inżynierskie. Wymagają one natomiast ciężkiej pracy w trakcie studiów co jest sporą barierą. Nie chodzi o to, że pozostałe kierunki są proste, łatwe i przyjemne, ale o to, że z powodu niebyt dużej ilości chętnych na jedno miejsce studia zaczynają ludzie, którzy zwyczajnie się do tego nie nadają. Inaczej się traktuje studia, na które udało się dostać mimo pięciu kandydatów na jedno miejsce, a inaczej te na które poszło się „z marszu”.

Efekt końcowy? Armia bezrobotnych magistrów, z których większość stanowią absolwenci kierunków uznawanych za humanistyczne czy innych zarządzaniów multimediamów z reklamów w biznesie publicznym. Przykre jest to, że są to osoby, które zapracowały sobie tak czy inaczej na wyższe wykształcenie, a oferta rynkowa dla nich jest praktycznie żadna. Często kończy się to wiecznym szukaniem pracy lub pracą na stanowisku wymagającym niższych (lub żadnych) kwalifikacji.

Jedyną rzeczą, którą w tym wypadku należy zmienić to sposób myślenia. Obecnie panuje mylne przekonanie, że aby osiągnąć coś w życiu trzeba mieć wyższe wykształcenie. Nieważne co się studiowało ważne, że jest się MaGazynieR. Tragikomicznym rezultatem jest zapotrzebowanie na wszelkiego rodzaju techników i rzemieślników uzupełniane osobami niekompetentnymi, nieodpowiedzialnymi i nieprzygotowanymi w żaden sposób do zawodu. Innymi słowy – na kasie w supermarkecie jest raczej inteligentny magister, a elektryk nie wie, który kabel jest od czego.

wtorek, 4 stycznia 2011

110104

W naszym kraju bardzo często mamy do czynienia ze zbyt dużą gęstością lokalną populacji, czyli mówiąc prościej – tłumem. Lider kolejnictwa europejskiego, firma PKP zafundowała nam nieoficjalne bicie rekordu Guinessa w liczbie osób stojących, a raczej „ulokowanych” na jednym metrze kwadratowym. Tłum pociągowy to jednak nie jedyny, a z pewnością nie najbardziej irytujący rodzaj tłumu. Poniżej zamieszczam krótkie zestawienie najbardziej interesujących tłumów.

Tłum statyczny
Z tłumem statycznym możemy się spotkać kiedy spora grupa osobników obserwuje bądź czeka na jakieś wydarzenie w jednym miejscu. Wszyscy w miarę spokojnie stoją na swoich miejscach nie naruszając 10 centymetrów kwadratowych przestrzeni sąsiada. Jest to najmniej interesujący, ale też najdelikatniejszy rodzaj tłumu.
Występowanie: koncerty plenerowe (przed rozpoczęciem, nie licząc pierwszych rzędów), część atrakcji turystycznych, Msza Święta, perony/przystanki.

Tłum statyczny z zaburzeniami
Jeśli w tłumie statycznym wykres ilorazu inteligencji osiągnie lokalne minimum w postaci pojedynczego osobnika oraz to minimum jest wystarczająco niskie pojawia się zaburzenie. Wymieniany osobnik, zwany przez resztę tłumu pieszczotliwie „kretynem”, stara przemieścić się w obranym przez siebie kierunku (najczęściej w stronę obserwowanego wydarzenia) nie zważając na resztę tłumu. Zaburzenia takie pojawiają się bardzo często i potrafią w jednej chwili lokalnie zmienić charakter tłumu. UWAGA – osobnik może mieć towarzyszy.
Występowanie – jak tłum statyczny oraz: przed rozkładami jazdy, we wszelkich miejscach gdzie każdy osobnik z tłumu coś dostanie, ale ten jeden musi dostać bardziej.

Tłum wolnoprzesuwny
Wszyscy uczestnicy tłumu przesuwają się z niewielką prędkością w jednym kierunku. Jeśli osobnik przemieszcza się w tym samym kierunku co tłum praktycznie nie odczuwa dyskomfortu psychofizycznego. Gorzej jeśli chce poruszać się wzdłuż jakiegokolwiek nierównoległego wektora. Tłum najczęściej uważa takiego osobnika za zaburzenie wymienione w poprzednim punkcie i ma pretensje, które nierzadko są werbalizowane. Najgorszym przypadkiem jest jednak poruszanie się wzdłuż wektora równoległego do kierunku poruszania się tłumu, ale o przeciwnym zwrocie. W takich sytuacjach należy zachować ostrożność i uzbroić się w anielską cierpliwość.
Występowanie: wchodzenie i wychodzenie ze środka komunikacji publicznej lub pomieszczeń użytku publicznego (kino, kościół, sala koncertowa), atrakcje turystyczne wymagające poruszania się w tłumie po określonej trasie.

Tłum szybkoprzesuwny
Charakteryzuje się tymi samymi cechami co tłum wolnoprzesuwny z tą różnicą, że prędkość poruszania się tłumu jest znacznie większa. Właśnie zwiększona prędkość powoduje, że ten rodzaj tłumu jest jednym z najgroźniejszych. Poruszanie się w innym kierunku jest praktycznie niemożliwe. Jeśli prędkość poruszania się tłumu przekroczy wartość krytyczną tłum nazywany panikującym. Tłumy panikujące są osobnym zjawiskiem i nie wchodzą w ramy tego opracowania. Należy tylko zaznaczyć, że jest to najniebezpieczniejszy rodzaj tłumu dla wszystkich osobników w pobliżu.
Występowanie – jak tłum wolnoprzesuwny z tą różnicą, że kilka osobników cieszących się niepodważalnym autorytetem krzyknie najpierw np. „pali się!” (dotyczy przede wszystkim opuszczania wymienionych wcześniej obiektów), ponadto min.: peron/przystanek gdy podjeżdża oczekiwany przez tłum środek komunikacji publicznej.

Tłum chaotyczny
Porównywany do ruchów Browna – pojedyncze osobniki występujące w tłumie poruszają się w losowych kierunkach. Prędkość osobników oraz odległości między nimi mogą się znacznie różnić w zależności od miejsca występowania. Może być groźny, ponieważ partycypanci często bywają agresywni oraz poruszają się w przekonaniu, że wszystkie inne osobniki powinny zwracać uwagę na ich kierunek i prędkość ruchu. Najgroźniejsze przypadki zostały odnotowane w galeriach handlowych w okresach nazywanych świątecznymi
Występowanie: galerie handlowe, supermarkety, atrakcje turystyczne nie wymagające zorganizowanego zwiedzania, dworce.

Tłum kolejkowany
Osobniki stoją jeden za drugim przed obiektem zainteresowania. Co jakiś czas stojący najbliżej obiektu opuszcza tłum i zostaje zastępowany przez stojącego bezpośrednio za nim. Ze względu na pozorną organizację może wydać się niegroźny, ale zdarzają się przypadki, że pojedyncze osobniki nie są zadowolone ze swojej odległości od obiektu zainteresowania i chcą je zmienić zastępując innych. Wymienione osobniki często stanowią lokalne minimum ilorazu inteligencji w tłumie. Tłum kolejkowy może się z niewielką prędkością poruszać nie tracąc organizacji.
Występowanie: kasy, sklepy, gra komputerowa Lemmings.

Tłum pseudokolejkowany
Podobnie jak w przypadku tłumu kolejkowanego osobniki oczekują na dostęp do obiektu zainteresowania, ale w przeciwieństwie do niego nie tworzą żadnej zorganizowanej struktury. Często zdarza się, że tłum tego typu przekształca się w tłum napierający. Najczęściej dzieje się tak gdy przekroczona zostanie krytyczna ilość osobników stanowiących minima lokalne IQ lub gdy w otoczeniu wokół minimum występuje dostatecznie dużo osobników o zbliżonym ilorazie inteligencji.
Występowanie – jak tłum kolejkowany oraz: bary, imprezy plenerowe z piwem, sale wykładowe/pokoje pracowników naukowych w okresie wpisów do indeksów.

Tłum napierający
Dość szczególny rodzaj tłumu, który w ekstremalnych przypadkach może być bardzo niebezpieczny. Osobniki, podobnie jak w tłumie statycznym lub wolnoprzesuwnym starają się znaleźć jak najbliżej obiektu zainteresowania, ale są w jakiś sposób odgrodzone od tego obiektu (np. barierkami). Osobniki znajdujące się najbliżej granicy są w bezpośredni sposób zagrożone zgnieceniem przez te stojące za nimi.
Występowanie: koncerty, knajpy oraz bary, w których pierwsze x piw jest darmowych, filmy George’a A Romero i podobne.

Tłum komunikacyjny
Duża ilość osobników jest umieszczona w pojeździe przystosowanym konstrukcyjnie do przewożenia mniejszej ich liczby. W tym tłumie zagęszczenie osobników osiąga wartości ekstremalne i czasem można zaobserwować dwa lub więcej osobników zajmujących dokładnie ten sam punkt pojazdu. Zagęszczenie jest wprost proporcjonalne do bliskości „okresu świątecznego” i odwrotnie proporcjonalne do wielkości pojazdu – szczegółowe wzory są opracowywane. Osobniki mają tendencję do posługiwania się zwrotami „czy pan wysiada?”, „dlaczego wszyscy stoją przy drzwiach skoro środek jest pusty?” (co w 99% przypadków nie jest prawdą), które nie mają absolutnie żadnego sensu i znaczenia. W pewnych punktach pojazd zatrzymuje się, po czym pewna ilość osobników wychodzi po to żeby wrócić w zmniejszonej (lub zwiększonej) ilości. Przypadek, w którym wraca tyle samo ile wychodzi jest bardzo rzadki i wciąż trwają badania nad jego przyczyną.
Występowanie: pojazdy komunikacji publicznej.

Oczywiście nie są to wszystkie rodzaje tłumów, a podane przypadki występowania mają charakter jedynie poglądowy.