środa, 12 października 2011

111012

"Bezkresna miłość"

Moja najukochańsza Eleonora! Jakże cudownie sekundy mijały gdy mogłem patrzeć w jej piękne błękitne oczy! Jedyną rozkoszą jaką zaznałem w swoim życiu był czas spędzony z nią. Nic nigdy nie mogło i nigdy nie będzie mogło równać się z tym co przeżyłem przez te kilka przeżytych z nią chwil.

Poznałem ją pewnego dnia gdy przypadkowo pomyliłem stoliki w restauracji. Nie pamiętam dlaczego jej towarzysz nie przyszedł, ani nawet z kim ja się wtedy umówiłem. Najważniejsze było to, że od pierwszego wejrzenia wiedziałem, że to ta jedyna. Czarne włosy, kontrastujące z bladą, gładką skórą oraz niebieskie oczy tak obce temu obliczu, a jednocześnie tak wspaniale komponujące się z resztą. Mój marny świat przestał istnieć gdy ją ujrzałem, a na jego zgliszczach w jednej chwili powstał nowy - piękniejszy.

Nasza znajomość szybko przekształciła się w pełne namiętności uczucie i w końcu małżeństwo. Tyle mówi się o zdradach, zepsuciu, znudzeniu - nie wierzę w te brednie. Dla mnie miłość istniała tylko w cudownej osobie Eleonory. Tym bardziej ubolewam nad jej stratą.

Zaczęło się niewinnie - od zwykłych bóli i złego samopoczucia. Potem Eleonora zaczęła niknąć w oczach. Niegdyś ponętne krągłości zmieniły się w nienaturalne krzywizny. Zawsze blada, ale gładka i zdrowa skóra stała się słabo naciągniętym materiałem na kościach, które przykrywała. Choroba była bezlitosna i nieubłagana. Eleonora, całe piękno i urok tego świata, odeszła. Na szczęście zanim to się stało zdążyła dać życie cudownej Ligeji.

Kocham ten kwiat naszej miłości ponad własne życie. Jej oblicze przypomina w każdym calu piękną matkę. Zachowanie cechuje ta sama lekkość i gracja, spojrzenie jest tak samo głębokie, włosy tak samo czarne, a skóra jeszcze cudowniej delikatna i gładka. Nie ma nic piękniejszego na świecie niż Ligeja.

Nie pozwalam światu niszczyć tej ostoi piękna. Trzymam całe okrucieństwo, niesprawiedliwość i smutek z dala od niej. Nasz dom jest naszym sanktuarium wzajemnej miłości. Od śmierci kochanej Eleonory minęło już dziesięć długich lat osłodzonych jedynie obecnością Ligeji - jej wiernego odbicia. Moja miłość do dziewczyny nie zna granic. Każdy jej gest jest dla mnie radością, każdy dotyk jest jak balsam, każde pełne ekstazy westchnienie jest muzyką dla moich uszu, każdy skurcz targający wątłym ciałem przynosi ukojenie.

Nie oddam jej światu. Ochronię całe piękno, które Eleonora zostawiła po sobie.

środa, 20 lipca 2011

110720

Nerd - pochodzące z języka angielskiego negatywne określenie osoby pasjonującej się naukami ścisłymi, informatyką, grami komputerowymi od niedawna do jednych z pasji nerda zalicza się fantastykę jak i czytanie komiksów. Są nieprzystosowani do życia społecznego. Nie utrzymują stosunków towarzyskich i nie dbają o formę fizyczną. Jego bardziej uspołecznioną wersją jest geek. (Wikipedia)



Tak, tak – tym razem nieco o byciu nerdem/geekiem i o tym, że po pierwsze nie jest to ani takie proste ani takie dziwne jak kiedyś… na bazie własnych, subiektywnych doświadczeń…

Dawno, dawno temu, czyli mniej więcej w latach 90-tych bycie nerdem było bardzo proste. Wystarczyło czytać mało znane książki („Władca Pierścieni”, „Neuromancer”), oglądać filmy fantasy i science-fiction (jakiś „Willow”, jakiś „Blade Runner”), pasjonować się się „Gwiezdnymi Wojnami” czy „Star Trek’iem”, czytać trudne do zdobycia komiksy (tu „Batman” tam „Thorgal”), słuchać śmiesznej muzyki („Rhapsody”, „Blind Guardian”) no i obowiązkowo grać w gry komputerowe oraz papierowe RPG. Do tego najlepiej mieć okulary, ubierać się na czarno, mieć długie włosy i gadać z sobie podobnymi istotami o kolejnej wyprawie na smoka z mieczem świetlnym (czytelnik sam raczy zdecydować kto posiada miecz świetlny). Nerdów było mało, musieli wytrzymywać dziwne spojrzenia w sklepach następujące po pytaniu „Czy jest sikret serwis?” oraz pobłażliwe uśmieszki na twarzach znajomych kiedy podniecali się nowym dodatkiem do Dungeons & Dragons kserowanym już trzydzieści cztery razy i ledwie czytelnym. Ech to były czasy…

Oczywiście wszystkie te „dziwne” akcesoria pojawiały się konsekwentnie w sklepach i często wystarczyło dobrze się rozejrzeć żeby wypatrzyć jakiś komiks czy książkę. O osobnych działach w Empiku nikt nawet nie myślał. Prawdziwym rarytasem było zdobycie kasety VHS z ulubionym filmem czy anime. Innymi słowy – niby wszystko było, ale wymagało od nerda wysiłku i – UWAGA, UWAGA – socjalizowania się z innymi nerdami. Tu jakieś foum, tam jakieś bractwo internetowe czy inna grupa Anonimowych Aspołeczników. Nie wspomnę o wkurzonych za rachunki telefoniczne rodzicach (jeśli już się miało dostęp do Internetu). Ale nerdów było całkiem sporo. Może nie tylu co „skejtów” czy „kibiców”, ale jednak na tyle dużo żeby organizować sesje RPG, wspólne oglądanie filmów czy wreszcie konwenty. W końcu to nerdy – komputery i Internet mieli we krwi wyprzedzając swoich rówieśników w sieciowym rozwoju o jakieś 5 lat.

No i nerdom się udało – ich zainteresowania przerodziły się w konkretne firmy sprowadzające do naszego pięknego kraju różne dziwne rekwizyty i zakazaną literaturę („Och nie! W tej książce jest obraz szatańskiego smoka!”, „nie mamo, to tylko wiwerna”, „?!”). W końcu główne sieci handlowe zaczęły tworzyć działy poświęcone literaturze fantasy, komiksom i różnego rodzaju gadżetom dla rosnącej rzeszy nerdów. A potem przyszedł Peter Jackson i wszystko spie… rozpropagował Władcę Pierścieni wskrzeszając cały gatunek filmów fantasy popularny w latach 80-tych oraz zmieniając połowę nastolatków w pseudonerdów. Żyć nie umierać – nerdy dostały dziesiątki ekranizacji komiksów, gry i systemy RPG dostępne w każdym sklepie, książki i komiksy na wyciągnięcie ręki, internetowe szaleństwo stron, portali i sklepów z artykułami „niszowymi” – raj na ziemi.

Problem polega na tym, że odbiło się to negatywnie na samej nerdowskiej społeczności. Średni iloraz inteligencji spadł o połowę, a łączące większość maniaków bardzo przydatne zainteresowanie komputerami zmieniło się w siedzenie na YouTube lub granie w World of Warcraft. Nawet niegdyś trudno dostępne figurkowe systemy bitewne można kupić w zwykłych sklepach. Tak naprawdę zainteresowania, które kiedyś były domeną siedzących przed komputerem nastolatków w okularach stały się czymś powszechnym. Innymi słowy – bycie nerdem przestało być obciachowe i straciło swój pierwotny urok, a co gorsza brakuje prawdziwych pasjonatów, bo wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Środowisko straciło kreatywny impet, który miało przez jakieś 15 lat (pewnie więcej).

Zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę to ja dorosłem i to ja wypadłem z obiegu. Wiem, że nostalgicznie wspominam dawne czasy i z niejakim obrzydzeniem patrzę na skomercjalizowanie moich własnych, niegdyś dość niszowych zainteresowań. Niemniej jednak chyba nie odkryję Ameryki jeśli napiszę, że jeśli coś jest trudno dostępne i wymaga wysiłku to zajmują się tym ludzie, którym się po prostu chce. To właśnie ci „chcący i starający się” ludzie rozpowszechnili swoje zainteresowania i paradoksalnie doprowadzili do wyginięcia własnego gatunku.

Mam jednak szczerą nadzieję, że nerdy jednak nie wymarły i dalej alienują się od reszty społeczeństwa (prawdziwe perełki książkowe/growe/komiksowe/filmowe dalej są trudno dostępne) albo wyewoluowały do nadnerdów po cichu zbierając siły, aby powstać gdy przyjdzie czas i opanować wszechświat wraz najbliższymi okolicami.

PS. na obrazku Angry Video Game Nerd.

czwartek, 9 czerwca 2011

110609

Ostatnio często słyszę i czytam, że nowości kinowe/muzyczne/growe są dużo gorsze od tego co było kilkadziesiąt lat temu. Że brakuje im polotu, świeżości, kreatywności. Można odnieść wrażenie, że żyjemy w świecie tandety i kiczu w przeciwieństwie do zamierzchłych czasów kiedy rodziły się dzieła uznawane teraz za klasykę. Nihil novi sub Sole. Strach pomyśleć co czeka nasze dzieci – emo, plastik, iPady i Piraci z Karaibów zamiast brudasów, skejtów, Game-Boyów i Króla Lwa. Naprawdę nie mam pojęcia skąd biorą się tego typu obawy .

Na pierwszy ogień weźmy kino. Nowe Gwiezdne Wojny to już nie to samo co stare, nowym filmom akcji brakuje uroku Szklanej Pułapki czy Rambo, kreskówki w niczym nie przypominają Pocahontas, a horrory nie straszą jak Egzorcysta. A co z dobrymi, nowymi filmami? Plastyczny i zakręcony „Czarny Łabędź”, robiący wrażenie „W pułapce wojny”, epicki „Władca Pierścieni” – w czym te filmy ustępują klasyce? Efekty nie tak urokliwe, bo komputerowe? Aktorzy mniej utalentowani? Poniekąd to prawda, ale zauważmy, że technologia w kinie ciągle się zmienia co jednym się podoba a innym nie. Natomiast wybitni aktorzy (co może być nieco szokujące) mają niemiłą cechę umierania i trochę milszą cechę rodzenia się – na oba te zjawiska nie mamy żadnego wpływu.

Muzyka – zamiast Michaela Jacksona mamy Lady Gagę, zamiast Kalibra 44 mamy Peję, a zamiast Led Zeppelin….. nic? No cóż – muzyka obecnie nie dorasta do pięt Beatle’som i Elvisowi. Otrzymujemy kolorowy plastik bez wyrazu, którego nie rozumiemy, a nowych dobrych zespołów po prostu nie ma. To zupełnie inaczej niż kiedyś – Elvisa zastąpił plastikowy Michael Jackson, Beatle’sów hałaśliwy Led Zeppelin, a potem jeszcze straszniejsze AC/DC i Metallica, Szopena…. No dobra – jego nikt nie zastąpił. Mam wrażenie, że narzekanie na nowe utwory weszło ludziom w krew i dopiero po 10 latach nagle okazuje się, że takie wyśmiewane „Coco Jumbo” jest świetnym kawałkiem. Poza tym każdy, kto mówi, że nie ma nowych, dobrych zespołów jest po prostu leniwy i nie chce mu się samemu poszukać dobrej muzyki

Stare gry są o wiele lepsze – mają serce, klimat i niepowtarzalny urok. Oczywiście to prawda, ale podobnie jak w poprzednich, opisywanych przeze mnie, dziedzinach – zmienia się technologia, pojawiają się nowe kierunki i nowe możliwości. Modne ostatnio odgrzewanie starych klasyków w branży gier nie jest zjawiskiem złym (w przeciwieństwie do kinematografii). Nowe możliwości techniczne pozwalają na pokazanie postaci, sposobu gry i klimatu w zupełnie nowej oprawie. To tak jak popularne kiedyś kolorowanie czarnobiałych filmów – w dużej mierze poprawiło to ich jakość. Inna sprawa, że gry są dość młode i tak jak film na początku wieku są uznawane za głupią, odmóżdżającą rozrywkę. Z tego względu bardziej ambitnym tytułom trudno dotrzeć do szerszego grona odbiorców.

Podsumowując warto zauważyć, że to co nazywamy klasyką jest odfiltrowanym przez historię zbiorem najlepszych i najbardziej wpływowych dla danej dziedziny dzieł. Dawniej, tak samo jak teraz, powstawało miliard filmów, utworów, książek i gier, które zniknęły tak samo szybko jak się pojawiły i nikt o nich nie chce pamiętać bo były zwyczajnie kiepskie. Poza tym dzieła już stworzone nie znikają nagle w niebycie i kolejne pokolenia mogą się nimi cieszyć tak samo jak w momencie ich powstania. Czy nagle wszystkie kopie Lalki znikną? Gwiezdne Wojny staną się zakazane? Wszystkie gry na Super Nintendo spłoną na stosach? Nawet jeśli w naszym kraju jest to możliwe to Internet jest na tyle przepastny, że będzie się dało te rzeczy znaleźć. Wystarczy tylko mieć taką wolę. A skąd ją ma ją mieć następne pokolenie? Najlepiej po prostu pokazać im, że to było i jest nadal fajne.

sobota, 14 maja 2011

110514

Tym razem wierszyk. Chyba trzeci w karierze. Rymować nie zamierzam, o sens nie pytajcie.

Otrzymałem niebywały dar od niebios.
Potrafię kreować rzeczywistość wokół siebie.
Tworzyć światy wedle własnego pomysłu.
Jedyną moją granicą jest wyobraźnia.
Wielka to moc.

Ludzie lubią moje światy.
Są solidne, spójne i trwałe.
To jednak dla nich za mało.
Są zbyt bezpośrednie, zbyt oczywiste.
Oni szukają głębi, sensu, powodu….

I dlatego odchodzą.

Nic w tym dziwnego.
Moje światy są puste i nierzeczywiste.
Zbyt proste żeby być prawdziwymi.
Kształty bez formy.
Możliwości bez celu…

piątek, 15 kwietnia 2011

110415

Ostatni wpis na tym podrzędnej jakości blogu pojawił się dość dawno… Oczywiście, jak to mam w zwyczaju, zacząłem ten fakt analizować i zadawać sobie pytanie: “dlaczego?”. Po dłuższych przemyśleniach doszedłem do wniosku, że... nie mam o czym pisać! Dość szokujące stwierdzenie sugeruje niemoc twórczą i intelektualną albo wprost wyrażające mój brak zainteresowań i konkretnych poglądów. Otóż nie jest to do końca prawda.

Po prostu zauważyłem, że jakakolwiek próba sensownego komentowania aktualnego stanu rzeczy całkowicie mija się z celem… bo i co tu komentować? Tragedię w Japonii, z powodu której cały świat panikuje porównując ją do Czernobyla (co skądinąd może być porównaniem słusznym)? Łączenie się z Japończykami w bulu i nadzieji? Cukier za 5zł? Atak na Li(Ropę)bię? Wędrujący pod pałacem prezydenckim namiot brutalnie acz konsekwentnie usuwany przez Straż Miejską? Bojkot uroczystości państwowych i manifestacje z transparentami „denn du bist Deutchland”? Rosnącą na pewnym portalu listę strażników miejskich interweniujących (nieco zbyt brutalnie jak na Straż Miejską zresztą) pod pałacem opatrzoną konsekwentnie uzupełnianymi danymi personalnymi tychże? Dwa koguty walczące na placu u pana Zdzisia podczas gdy będące przedmiotem sporu kury spokojnie używają trzeciego i wygrzebują robaki?

Jedyną naprawdę interesującą (i naprawdę przerażającą) rzeczą, o której przeczytałem to historia morderstwa Junko Furuty, ale o tym nie mam najmniejszej ochoty pisać – po szczegóły odsyłam na Wikipedię. Mogłem napisać przydługi tekst o nowo odkrytym przeze mnie zespole Alestorm albo stwierdzić, że Leonardo Di Caprio odrobił Titanica w polu i jest naprawdę dobrym aktorem. Mogłem opisać musical „Les Miserables” wystawiany na światowym poziomie w Teatrze Muzycznym Roma (dlaczego światowym? – posłuchajcie sobie oryginalnych wykonań Broadwayowych i polskiego). Mogłem napisać o stareńkiej, ale wciąż rewelacyjnej trylogii „Alone In the Dark”, do której właśnie wracam. Ewentualnie o tym, że polska gra, jak już zostanie wydana, może być zakazana w południowych stanach i Meksyku bo (w przeciwieństwie do filmów akcji) przedstawia problem karteli narkotykowych w rozrywkowy sposób.

Mogłem… ale tego nie zrobiłem. Nie napisałem ponieważ otwarcie gazety grozi kolejnymi tekstami o tym jak „jedna pani drugiej pani umieściła w tylnej części ciała złożone narzędzie rolnicze”. Nie napisałem bo gdy człowiek przeczyta jakiś artykuł odechciewa mu się czytać w ogóle i przestaje działać ”magia Wikipedii”. Nie napisałem… i tą nudną i bezsensowną litanię żalu dedykuję tylko i wyłącznie sobie za to, że byłem tak głupi i tego nie zrobiłem! Krótko mówiąc – trzeba się uodpornić na brak kreatywności otoczenia, zadbać o własną i robić swoje.